O Alessandro Baricco przeczytałem u Paren, w recenzji innej jego książki. Wcześniej nie wiedziałem nawet, że film Tornatore "1900. Człowiek-legenda" jest ekranizacją czegokolwiek. Sam akurat po "Saturnie" potrzebowałem czegoś cieplejszego. Padło na "City", nie odstraszyła mnie nawet dziwaczna autorska charakterystyka książki, umieszczona na okładce.
- Idziemy?
- Idziemy.
"City" ma w sobie coś z klimatu pięknego filmu Wayne'a Wanga "Dym". W tej niespiesznej opowieści towarzyszyliśmy właścicielowi brooklyńskiej trafiki i kilku jego klientom. Tamta opowieść zdawała się meandrować między kilkoma postaciami; początkowo poznaliśmy właściciela trafiki, następnie zaprzyjaźniliśmy się z jego klientem - samotnym pisarzem, który na naszych oczach poznaje murzyńskiego chłopca, dalej towarzyszymy temu chłopcu w wyprawie do ojca - i tak dalej, aż gobelin losów splatał się w pełną zadumy i ciepła kombinację. U Baricco podobnie: zaczyna się od niespodziewanie zawartej znajomości niepokornej 30-latki Shatzy Shell (nic wspólnego z tym od benzyny) z genialnym chłopcem Gouldem i parą jego dziwacznych przyjaciół (olbrzym i niemowa). Stopniowo grono w kadrze rozszerzy się o ojca Goulda, kilku nietypowych profesorów, pewnego boksera, a także szeryfa, Indianina, zegarmistrza... Przy czym nie wszystkie te postaci są stuprocentowo realne, jako że narracje snute przez Goulda i Shatzy stanowią pełnoprawną i wcale nie drugoplanową część mozaiki.
- Więc czym się zajmujesz w życiu?
Przez chwilę zastanawiała się.
- Westernami.
Alessandro Baricco (fot. Wikimedia Commons) |
"City" stanowi więc coś w rodzaju powieści-worka, w którym udało się połączyć kilka (jeśli nie kilkanaście) historii. Wręcz nie sposób w jednej recenzji ogarnąć ich wszystkich, podobnie jak niepodobna opisać szczególnego nastroju "City". W jakiś sposób udało się znaleźć miejsce dla ociekającego klimatem westernu, opowieści bokserskiej w duchu "Wściekłego byka", hołdu dla futbolu, pastiszu (wcale nie tak śmiesznego) powieści uniwersyteckiej, wykładu o genezie i sensie Nympheas Moneta, wreszcie dla gorzkiego szkicu o uczciwości intelektualnej... Ma się wrażenie, że Baricco oddaje głos swoim bohaterom - co zresztą powoduje pewne zawirowania, bo choćby wspomniany wykład o Monecie mógł być o połowę krótszy, ale czyż nie każdy z nas chciałby być wysłuchany do końca? Przeczytałem więc uważnie cały wykład o Monecie. Bywa śmiesznie? Och, do rozpuku (choćby w scenie z promocjami przy zakupie hamburgerów). Smutno? Też. Nawet bardzo, ostatecznie jest to też książka o przemijaniu. Zmysłowo? Pewnie, w końcu piękna jest dziwka z Closingtown, piękna. Mądrze? O Jezu, tak. Całe "City" jest wielką pochwałą indywidualizmu, wyobraźni i wrażliwości na świat, nastraja na ulotność chwili, na inne spojrzenie wokół siebie, na ocalenie dziecięcej niewinności. Są tu sceny o autentycznie magicznej wprost sile wyrazu, których wyjątkowość nie da się przekazać jeśli jest się "poza" światem "City". No bo czy robi na Was wrażenie "czarny chłopiec grający w piłkę" albo "historia złamanego obcasa"? Albo przyjaźń oparta na opowiadaniu sobie nierozegranych meczy? Kiedy jest się "tam", to wszystko do siebie pasuje. Jakby otwierało się w głowie coś nastrojonego na tą literacką magię, budowaną z trywialnych w gruncie rzeczy klocków.
- Wąski tyłek i nabite rewolwery, chłopcze - mówi Melissa Dolphin. - Reszta to zbędna poezja.
Phil Wittacher uśmiecha się.
- Życie nie jest pojedynkiem - mówi.
Melissa Dolphin otwiera szeroko oczy.
- Oczywiście, ze jest, idioto.
Muzyka.
Z jednej strony miałem wrażenie, że wrażliwy reżyser mógłby z tego zrobić wielkie kino, a z drugiej - że Baricco pisze w taki sposób, że właściwie "City" jest nieprzekładalne na inne medium bez nieuchronnego zbanalizowania. Po prostu są rzeczy, które tylko literatura potrafi uchwycić - i jeśli jej się to udaje, to jest to literatura najwyższej próby. I jeszcze jedna sprawa: Niewiele jest książek, które kończyłem czytać z uczuciem żalu, że rozstaję się z bohaterami. Na pewno "Na południe od Brazos", "Skiroławki"... Zamykając "City" miałem ochotę natychmiast zacząć czytać od nowa. Niepokorna i wyszczekana Shatzy Shell, w gruncie rzeczy samotny trzynastoletni geniusz Gould, smutny profesor Mondrian Kilroy, wielkolud Diesel i niemowa Poomerang, legenda boksu Larry "Lawyer" Gorman, nieustraszony i przebiegły Phil Wittacher, nieszczęsny szeryf Wister, kostyczne siostry Dolphin... - pokochałem tą menażerię jak już dawno mi się nie zdarzyło. Piękna, piękna opowieść. Ocena może być w tym przypadku tylko jedna.
- Idziemy?
- Idziemy.
6 / 6
Baricco Alessandro, City ; przeł. Joanna Ugniewska. Warszawa: Czytelnik, 2000.