Przejdź do głównej zawartości

Psy wojny (Władysław Pasikowski, "Ja, Gelerth")


Ja, Rah V. Gelerth, obchodziłem tego dnia urodziny. Udało mi się zastrzelić psa w sile wieku i średniej wielkości. Obdarłem go z gęstej sierści, wypatroszyłem, odciąłem łeb i nadziałem na prowizoryczny rożen, pod którym rozpaliłem niewielkie ognisko. Piekł się zupełnie dobrze. Obiecywałem sobie prawdziwie urodzinową kolację.
Takim to sielskim obrazkiem rozpoczyna swoją jedyną powieść 32-letni początkujący reżyser (był rok 1991, jego praca dyplomowa pt. "Kroll" dopiero czekała na premierę). Dalej jest tylko lepiej. Zostajemy bez pardonu wrzuceni w środek świata utrzymanego w najlepszych tradycjach post-apokaliptycznego kina s-f. Rah V. (Rafał!) Gelerth jest jednym z nielicznych ludzi ocalałych z III wojny światowej (jej przebieg był tyleż dramatyczny co niejasny). Przeżył również kolejne 17 lat powojennych. Ta niełatwa sztuka udała mu się dzięki opanowanym do perfekcji technikom przetrwania oraz zabijania wszystkiego, co się rusza w zasięgu wzroku. Inaczej się nie da, bo zrównaną z ziemią Ziemię zasiedlają bandy uzbrojone po zęby i walczące ze wszystkimi o wszystko: prowiant, lekarstwa, broń. W dodatku przemieszczać można się tylko nocą, gdyz ujawnienie się za dnia grozi natychmiastową anihilacją przez tajemniczych chyba-mutantów - Teutonów.


Gelerth jest również jednym z dwunastu Żołnierzu Okrągłego Stołu, razem takimi indywiduami jak Maltanes Falcon, Oczy Marylin Monroe (koleś stracił w walce dolną połowę twarzy), Lancet, Dr No, Kapitan Blood, Donald Dac czy Duncan.

O fabule Gelertha nie da się napisać wiele więcej bez dramatycznych spoilerów, dość więc powiedzieć, że Pasikowski serwuje powieściowy odpowiednik wysokobudżetowego i wysokooktanowego filmu w klimatach "Mad Maxa" (Gelertha napisałem oczywiście jako substytut filmu z Bruce’em Willisem i Bradem Pittem, kiedy zrozumiałem, że już nie zdążę wyjechać do Hollywood, aby nakręcić z nimi wielki, przygodowy film. - mówił w wywiadzie dla "GW" w 1998 roku). Tą filmową proweniencję odsłaniają nawet rozdziały nazywane sekwencjami. Widać to w całej powieściowej materii, która aż prosi się o przeniesienie na ekran. I choć trupy idą w setki, nie jest to w żadnym razie prymitywna rozwałka. Zwrotów akcji odsłaniających kolejne zaskakujące dna rzeczywistości mogłaby "Gelerthowi" pozazdrościć niejedna z amerykańskich produkcji. Błyskotliwość dialogów powala, wisielczo-zawadiacki humor (którego tu pełno) oraz ogrom nawiązań do klasyki popkultury (począwszy od parodii legend arturiańskich) dopełniają klimatu. Dzięki ironicznemu dystansowi akceptuje się też jawne (i świadome) klisze w rozwiązaniach fabularnych. Do tego bardzo "pasikowski" wątek męskiej przyjaźni wystawionej na próbę za sprawą kobiety, swojsko nazywanej po prostu Oną. Słowem - książka, do której wróciłem po latach z przyjemnością ogromną, choć miłośnikiem s-f ogólnie rzecz biorąc nie jestem. Niestety wydanego w 1993 roku "Gelertha" trudno zdobyć; na aukcjach bywa, ale osiąga horrendalne ceny.

Ode mnie: 5 / 6

Na ucho: Basil Poledouris, "Starship Troopers"