Przejdź do głównej zawartości

Zgroza... zgroza... (Stanisław Srokowski, "Nienawiść")

Jeśli bierze się do ręki książkę, na motywach której Wojciech Smarzowski (zwłaszcza on!) kręci film o rzezi wołyńskiej, to oczywiście nie można się spodziewać, że będzie to lekka lektura. Ale nie przewidziałem, ze to pozycja AŻ TAK makabryczna, AŻ TAK przejmująca. W zasadzie miałem o niej nie pisać. Ale nie mogę jej przemilczeć. Srokowski, który sam jako dziecko przeżył rzeź swojej wsi, w szesnastu opowiadaniach dał świadectwo apokalipsie, jaką były akcje UPA wobec polskiej i żydowskiej ludności Wołynia (ale i Podola, a także Lubelszczyzny). Trzeba uprzedzić, gdyby ktoś, jak ja, nie zdawał sobie sprawy do czego zdolni byli wówczas Ukraińcy, że opisane przez Srokowskiego akty okrucieństwa przechodzą ludzkie pojęcie. Cóż mogę powiedzieć po tym, kiedy jedno z opowiadań ("Lea"), opisujące kaźń wykonaną na matce i bracie na oczach kilkuletniej dziewczynki, doprowadziło mnie do takiego stanu emocjonalnego, że Z ULGĄ przyjąłem śmierć tego dziecka, bo zaprawdę lepiej, że na koniec banderowiec wrócił się od drzwi i odrąbał tej małej głowę, niż miałaby żyć z tym, co przeżyła i widziała? Z takiej lektury długo dochodzi się do siebie, zresztą czyta się ją na raty - nierzadko nie byłem w stanie przeczytać więcej niż jedną-dwie strony dziennie. A wszystko co opisuje autor, miało miejsce naprawdę.

Niemniej "Nienawiść" jest przemyślanym dziełem literackim, nie suchym dokumentem. Grozę, jeżącą włosy, potęguje powracająca perspektywa dziecka, bo część wydarzeń odbieramy z punktu widzenia kilkuletniego Zbyszka (alter ego samego autora, który w 1943 roku miał 7 lat). Razem z nim słyszymy pierwsze relacje dorosłych o znikających Żydach i kolejne o ukraińskich hordach, o płonących wsiach i nie mieszczących się w głowie bestialstwach. To jego oczami zobaczymy pierwszą roztrzaskaną dziecięcą czaszkę, zresztą dzieło sąsiada mieszkającego płot w płot. Ważny w odbiorze tych tekstów jest też język, zawieszony między ustną, pełną zdumienia i zgrozy relacją, a jakąś wykręconą baśnią o niewyrażalnej tragedii i okrucieństwie; jest w tym jakaś zaduma i kresowa śpiewność ludowej ballady (te orzeczenia na końcach zdań!). To wyrazista literacka kreacja, w której język usiłuje opisać to, co się opisowi nie poddaje.

Jednakże celem Srokowskiego nie jest tylko świadectwo okrucieństwa ukraińskiego. To także - ale konstrukcja zbioru, uwzględniająca polskie odwety, równie tragiczne w skutkach i niewiele mniej okrutne, zmierza konsekwentnie do ostatniego tekstu, w którym następuje piękna i gorzka próba pojednania polsko-ukraińskiego, na zgliszczach, w wykonaniu dwóch starych przyjaciół, zniweczona przez zaślepionych tytułową nienawiścią banderowców. Scena metaforycznie oddająca sedno polsko-ukraińskich relacji tamtego tragicznego czasu. Swoją drogą, dziadek Ignacy - cóż to jest za postać!

Nie sposób tę książkę po prostu polecić. Jest ważna, przemyślana, dopracowana na każdym poziomie, aż do pojedynczych zdań. Sugestywna i prawdziwa. Oddaje cześć rzeszom ofiar, przeważnie bezbronnych, wymordowanych na Kresach, o których obecnie zwyczajnie się nie pamięta, a którzy zasługują na tą pamięć na równi z więźniami obozów czy łagrów. Uzmysławia, co tam się stało. Ale jest przy tym wprost niebywale wstrząsająca.

Ode mnie: 5,0 / 6