Od kilku, a może nawet kilkunastu lat utarł się u mnie pewien wakacyjny rytuał czytelniczy - w każde wakacje czytam jedną z dwóch książek. Naprzemiennie, więc jeśli w zeszłym roku powtarzałem pierwszą z nich, to w tym przyszła kolej na drugą, za rok znów ta pierwsza - i tak w kółko bodaj od 1990 roku :-) Powstały w ten sposób dwuletni interwał czasowy jest akurat odpowiedni, żeby za ponowną lekturą odrobinę zatęsknić. A te dwa wiekopomne dzieła to zza oceanu "Na południe od Brazos" i rodzime "Raz w roku w Skoroławkach". W tym roku wypadły "Skiroławki". Co jest takiego niezwykłego w tej niegdyś (nie za mojej pamięci, w roku jej wydania miałem 6 lat) skandalizującej, wręcz oskarżanej o pornografię książce?
Ano trudno powiedzieć. Nuda, panie. Polska wieś z lat 70., a konkretnie ukryty za fikcyjną nazwą Jerzwałd. Ale cóż to za wieś - cały świat! Jak w soczewce skupiają się w niej wątki psychologiczne, kryminalne, historyczne i baśniowe, a także sprawy twórcze (nie może być inaczej, jeśli mieszkańcami wsi są też: zmagający się z powieścią zbójecką pisarz Nepomucen Maria Lubiński i uwieczniający trzciny nad jeziorem malarz Porwasz), a też relacje państwo-kościół (ten ostatni uosabiany jest przez autorytet proboszcza Mizerery), no i wreszcie sprawy seksualne, jako że ponoć w Skiroławkach, w jedną w roku letnią noc, w stodole starego Otto Schulza wszyscy ze sobą, no, sami wiecie… ;-) No i jest doktor Jan Krystian Niegłowicz, w jakiejś części alter-ego samego pisarza (do spółki z pisarzem Lubińskim), człowiek wykształcony i wrażliwy, obdarzony przenikliwym umysłem, dla wielu w wiosce - autorytet, podobnie jak wcześniej jego ojciec, chorąży. A to tylko najważniejsze postaci, bo bohaterów jest tu wielu, a każdy wnosi swoją własną historię i niepowtarzalną osobowość i własne wątki. Są więc "Skiroławki":
-
powieścią kryminalną. Dramatyczny wątek mordowanych dziewcząt i śledztwa w tej sprawie to taka rodzima wersja "Zbrodni i kary", z wyczuciem pogłębiona psychologicznie, jak też dająca asumpt do paru bardzo mocnych emocjonalnie scen. Zwłaszcza matka mordercy, twardą ręką sprawująca rządy w domu, to postać która ostatecznie budzi grozę;
-
niekonwencjonalną opowieścią o miłości. A raczej miłościach, bo wątków miłosnych jest tu kilka. Przede wszystkim gorzka historia Justyny Wasilczuk (pachnącej "miętą, szałwią i piołunem") obsesyjnie starającej się o dziecko i uwodzącej w tym celu doktora Niegłowicza. Jest historia pięknej Brygidy - panny z dzieckiem, skrywającej zarówno nazwisko ojca dziecka, jak i jeszcze jeden osobisty sekret. Ale też swoistą historią miłości, dziwnej, na wpół matczynej, są relacje doktora Niegłowicza z gosposią Gertrudą Makuch, która również swoje tajemnice i motywacje skrywa głęboko przed niepowołanymi uszami i oczami;
-
powieścią socjologiczną. To studium wiejskiej społeczności, w którym spod nostalgiczno-humorystycznej mgiełki wychylają się co rusz specyficzne mazurskie realia historyczne, a to przeszłość pod władzą księcia Reussa, którego wspomina stary Kryszczak, a to obecność ludności niemieckiej (i jej późniejsza nie-obecność, bo po nich zostały np. puste domy we wsi), a to asymilacja tych co pozostali - tak jak Millerowa ze swoim upiornym wojennym wspomnieniem, Otto Szulc, co to człowieka dla kromki chleba zabił i potem do śmierci jego zwłok szukał, czy wspomniana wcześniej Gertruda. Zło i dobro jest zresztą niezależne od narodowości, jednako mieszka w człowieku, i z różnych przyczyn jedno albo drugie bierze w człowieku górę;
-
powieścią realizmu magicznego. Ważnym (niemal najważniejszym) bohaterem "Skiroławek jest Kłobuk, regionalny duch-demon, opiekujący się - jak czytam w Wiki - ogniskiem domowym, materializujący się pod postacią zmokłej kury. Nakarmiony jajecznicą daje się oswoić, a dobroczyńcy spełnia życzenia. Realność Kłobuka wobec bohaterów funkcjonuje na nieostrym pograniczu między sennym majakiem (jak otwierający powieść namiętny sen Justyny) a fizyczną obecnością, nie do końca jednak rzeczywistą (jak w rozdziale o szaleństwie gajowego Turleja, co to na Kłobuka siedzącego na drzewie bez powodzenia polował). A jednak ludzka wiara urealnia Kłobuka, uskutecznia, czego świadkiem jest Gertruda Makuch i przewrotne zakończenie jej starań o dziecko;
-
moralitetem podanym w pysznych, choć dosadnych anegdotach, rodzimym "Dekameronem" - zbiorem rustykalnych przypowieści, rubasznych, zabawnych epizodów nieraz balansujących na granicy wulgarności, ale zupełnie na poważnie odsłaniających uniwersalne prawdy o naturze ludzkiej, prawdy ubrane w na wpół żartobliwe morały, a przecież zawierające zupełnie poważne wnioski (ot, choćby wiwisekcja relacji małżeńskich poczyniona przez doktora Niegłowicza przy okazji podnoszenia ogona Gustawa Pasemki);
-
powieścią psychologiczną: oczywiście najbardziej dramatyczna i przejmująca jest historia obłędu Justyny, ale też niepoddające się łatwej ocenie są trudne relacje doktora Niegłowicza z synem, mistrzynią drugiego planu jest świetnie nakreślona makiaweliczna i tajemnicza, wbrew prostym pozorom, postać Gertrudy, a nawet żartobliwy (znowu pozory!) wątek pani Halinki i wpływ jej uzależnienia od armatury łazienkowej na rozkład małżeństwa z leśniczym Turlejem ma drugie psychologiczne dno. Nie wspominając już o relacjach w domu Pasemków, postaci pięknej Brygidy z dzieckiem od nieznanego ojca - przykłady można mnożyć bez końca;
-
powieścią o pisaniu powieści, niemal jawnie autotematyczną, o artystycznym nonkonformizmie i konformizmie w osobie pisarza Lubińskiego, który zmaga się z powieścią zbójecką narzuconą przez czytelników (tu: żonę), a porzucił własny projekt powieści o miłości czystej; po trosze też dylematy artysty ilustruje malarz Porwasz - ten po latach malowania kolejnych studiów trzcin nad jeziorem ostatecznie zaczyna malować też na zamówienie;
-
westernem - bo czymże jest wymierzenie sprawiedliwości zgodnie ze społecznym odczuciem przez samotnego mściciela, który wymierza karę (najwyższą, jedynie słuszną) niczym Eastwood w "Unforgiven", ponieważ “A man's got to do what a man's got to do” - jak nie westernem właśnie?
Moje JEDYNE zastrzeżenie do "Skiroławek" dotyczy zbędnego i mętnego wątku historycznych ludów Bałdów i Bartów i powiązanego z nim wątku Brunona Kriwki. Jest zwyczajnie zbędny.
A co jeszcze na plus? Bogactwo erudycyjnych żartów w rodzaju powoływania się na "Pisma semantyczne" Gottloba Frege, medyczno-psychologiczne wywody doktora Niegłowicza, trzeźwa religijność proboszcza Mizerery (jego świąteczne "barowanie się" z doktorem to arcydzieło humoru!), albo zagadka ojcostwa dziecka pięknej Brygidy, którą uważny czytelnik rozwiąże idąc tropem pewnego egzemplarza dzieła Immanuela Kanta i jedynego cytatu z tego dzieła, jaki pada w powieści... I feeria kapitalnych anegdot, takich jak topienie się cieśli Sewruka i późniejsze stawianie krzyża pokutnego (te dialogi!), uciekanie Porowej z dzieciakami i bratanie się z ludem pisarza Lubińskiego, i jeszcze dłuuugie szeregi pomniejszych scen i scenek... I klamra, bo przecież wszystko to wpisane jest w odwieczny cykl roczny, w zimie się zaczyna i zimą się kończy...
Jest to wreszcie bajeczna, podana gawędziarskim językiem sielanka, podszyta nostalgią nie za seksualnym rozpasaniem rzecz jasna, ale za na wpół pierwotnym życiem zgodnym z naturą i jej rytmem - w tym ujęciu cała ta seksualność jest niczym innym jak nieskrępowaną gorsetem cywilizacyjnym, na swój sposób kompletnie niewinną komunikacją międzyludzką, tyle że wyrażaną poprzez ciało.
Jerzy Sosnowski podsumował natomiast "Skiroławki" tak:
Nienacki nie miał wielkiego talentu i obawiam się, że jeszcze za mojego życia jego książki pokryją się definitywnie kurzem – natomiast raz w życiu dostał od Pana Boga prezent: błysk geniuszu (no, prawie), czego efektem są właśnie „Skiroławki”. Przeczytałem je raz jeszcze kilka lat temu, żeby sprawdzić, czy pamięć mnie nie zawodzi, ale nie: upieram się, że po stanie wojennym z całej pierwszoobiegowej produkcji literackiej tę jedną pozycję warto przeczytać. Jest śmieszna (w tonie nieco „czeskim”), niegłupia, chwilami zadziwiająco liryczna, a to, co na początku lat 80. okropnie Polaków gorszyło, jest dziś – z perspektywy tłumaczonych później utworów Henry’ego Millera, Bataille’a, Aliny Reynes, Eriki Jong czy „Monologów waginy” Eve Ensler – w gruncie rzeczy poczciwe, choć z pewnością bezpruderyjne. (...) Bozia nie jest sprawiedliwa i czasem właśnie pozwala napisać coś świetnego ludziom niezbyt szlachetnym i niezbyt odważnym; dlatego warto starannie oddzielać podziw (lub potępienie) dla tekstów od podziwu (lub potępienia) dla autorów.
("Pan Samochodzik w Skiroławkach", http://www.jerzysosnowski.pl/?p=334)
Tak czy inaczej - już za dwa lata ponowna lektura :)