1.
Gdy już po wszystkich była egzaminach,
wspomniała mu, że mógłby wpaść wieczorem;
była sobota i ciasno tkwił korek
w szyjce butelki czerwonego wina.
Deszcz padał, kiedy wstał niedzielny ranek;
i gość, na palcach przez skrzypiący parkiet
przebrnąwszy, cicho ściągnął marynarkę
z gwoździa wbitego chybotliwie w ścianę.
Wzięła ze stołu szklankę i przełknęła
resztkę herbaty, wystygłą i burą.
Mieszkanie spało. Świtała niedziela.
Leżała w wannie, czując całą skórą
dno obłuszczone. Wcześnie jeszcze było.
Pachnąca mydłem, pustka nieodparta
pełzła w nią poprzez jeszcze jeden wyłom,
co się otwierał na poznanie świata.
2.
Palce, którymi przymykał drzwi sieni
były - aż wzdrygnął się - czymś zabrudzone;
kiedy dłoń chował w kieszeń, parę monet
- reszta za wino - brzęknęła w kieszeni.
Aleja była pusta. Chodnik przemókł
od wody z rynien dzwoniących o ściany.
Przypomniał sobie gwóźdź i tynk spękany,
i z opuchniętych warg, nie wiedzieć czemu
wyrwał się brzydki wyraz. Patrząc w pusty
świt, poczerwieniał; postępkiem głupawym
własnych ust sam się tak zdziwił, że wrósłby
w grunt, gdyby właśnie tramwaj się nie zjawił.
Później w pokoju swym składał wzdłuż kantów
spodnie, nie patrząc na trącący potem
klucz,pasujący do tak wielu zamków,
a tak wstrząśnięty swym pierwszym obrotem.
(1970, tłum. Stanisław Barańczak)
Gdy już po wszystkich była egzaminach,
wspomniała mu, że mógłby wpaść wieczorem;
była sobota i ciasno tkwił korek
w szyjce butelki czerwonego wina.
Deszcz padał, kiedy wstał niedzielny ranek;
i gość, na palcach przez skrzypiący parkiet
przebrnąwszy, cicho ściągnął marynarkę
z gwoździa wbitego chybotliwie w ścianę.
Wzięła ze stołu szklankę i przełknęła
resztkę herbaty, wystygłą i burą.
Mieszkanie spało. Świtała niedziela.
Leżała w wannie, czując całą skórą
dno obłuszczone. Wcześnie jeszcze było.
Pachnąca mydłem, pustka nieodparta
pełzła w nią poprzez jeszcze jeden wyłom,
co się otwierał na poznanie świata.
2.
Palce, którymi przymykał drzwi sieni
były - aż wzdrygnął się - czymś zabrudzone;
kiedy dłoń chował w kieszeń, parę monet
- reszta za wino - brzęknęła w kieszeni.
Aleja była pusta. Chodnik przemókł
od wody z rynien dzwoniących o ściany.
Przypomniał sobie gwóźdź i tynk spękany,
i z opuchniętych warg, nie wiedzieć czemu
wyrwał się brzydki wyraz. Patrząc w pusty
świt, poczerwieniał; postępkiem głupawym
własnych ust sam się tak zdziwił, że wrósłby
w grunt, gdyby właśnie tramwaj się nie zjawił.
Później w pokoju swym składał wzdłuż kantów
spodnie, nie patrząc na trącący potem
klucz,pasujący do tak wielu zamków,
a tak wstrząśnięty swym pierwszym obrotem.
(1970, tłum. Stanisław Barańczak)
1957, fot. A. Brodski (źródło) |