Obłoki ponad
Bałtykiem, w lecie!
Prezentujecie
światu eksponat
piękna bez skazy -
może i tamten
świat łudząc kształtem
wojsk lub ołtarzy?
Rewers wasz - tylko
Bóg zna: On, który
dostrzega skóry
biel pod mantylką.
Ja też, gdy fosę
w glinie trwóg kopię,
widzę w was kopię
niebytu, losu
innego wzorzec.
Szlak nad granitem,
nad drobno zrytym
falami morzem,
wiedzie przez niebo
was i zamienia
w rzeźby istnienia
bezgranicznego.
Katedra, krater,
profil Tołstoja,
barłóg playboya,
wiedeński Prater,
wosk świec, plac w Rzymie -
coraz to nowe
góry lodowe,
mózgi olbrzymie,
Raju wybrzeża -
gdyby nie wietrzyk,
gdzież geometrzy,
co was wymierzą?
Jest w waszym szyku,
w skłębionym wieńcu,
coś z osiedleńców i
z koczowników.
Widzę w was model
bezładu; to, co
różni, jednocząc,
mrok snu i mowę.
Wasz nakaz cenię
kategoryczny:
wierzyć nie w liczby,
lecz w odrzucenie
tego, co słuszne;
nie wadze, mierze
ufać - chimerze
zaprzedać duszę!
Wyspę tworzycie:
od globu większa,
lecz brak tam miejsca
na drugie życie.
Wasze pałace
to sen spełniony,
a przy tym - trony
serc samowładcze.
Białe, szalone
sukien kaskady,
krach barykady
wykrochmalonej,
bielinków hufce
i himalaje,
pulchne seraje
serafów - mówcie,
obłoki, chóry
czujnych grzeszników
w niebie Bałtyku:
czyj was głos, z góry
znany, przyzywa?
W kim macie swego
budowniczego,
a w kim Syzyfa?
Ktoś, kto za nawias
wyszedł - lecz j e s t tam -
chmurny majestat
dźwięku pozbawia
i cud obłoków
zawsze jest niemy.
Obserwujemy,
jak krok po kroku
suną ich stada
przez ciche niebo.
W grze w chowanego
tak biec wypada;
w błękitnej głuszy -
kryjówka biała:
lżejsza od ciała,
lepsza od duszy.
(1989; tłum. Stanisław Barańczak)
Bałtykiem, w lecie!
Prezentujecie
światu eksponat
piękna bez skazy -
może i tamten
świat łudząc kształtem
wojsk lub ołtarzy?
Rewers wasz - tylko
Bóg zna: On, który
dostrzega skóry
biel pod mantylką.
Ja też, gdy fosę
w glinie trwóg kopię,
widzę w was kopię
niebytu, losu
innego wzorzec.
Szlak nad granitem,
nad drobno zrytym
falami morzem,
wiedzie przez niebo
was i zamienia
w rzeźby istnienia
bezgranicznego.
Katedra, krater,
profil Tołstoja,
barłóg playboya,
wiedeński Prater,
wosk świec, plac w Rzymie -
coraz to nowe
góry lodowe,
mózgi olbrzymie,
Raju wybrzeża -
gdyby nie wietrzyk,
gdzież geometrzy,
co was wymierzą?
Jest w waszym szyku,
w skłębionym wieńcu,
coś z osiedleńców i
z koczowników.
Widzę w was model
bezładu; to, co
różni, jednocząc,
mrok snu i mowę.
Wasz nakaz cenię
kategoryczny:
wierzyć nie w liczby,
lecz w odrzucenie
tego, co słuszne;
nie wadze, mierze
ufać - chimerze
zaprzedać duszę!
Wyspę tworzycie:
od globu większa,
lecz brak tam miejsca
na drugie życie.
Wasze pałace
to sen spełniony,
a przy tym - trony
serc samowładcze.
Białe, szalone
sukien kaskady,
krach barykady
wykrochmalonej,
bielinków hufce
i himalaje,
pulchne seraje
serafów - mówcie,
obłoki, chóry
czujnych grzeszników
w niebie Bałtyku:
czyj was głos, z góry
znany, przyzywa?
W kim macie swego
budowniczego,
a w kim Syzyfa?
Ktoś, kto za nawias
wyszedł - lecz j e s t tam -
chmurny majestat
dźwięku pozbawia
i cud obłoków
zawsze jest niemy.
Obserwujemy,
jak krok po kroku
suną ich stada
przez ciche niebo.
W grze w chowanego
tak biec wypada;
w błękitnej głuszy -
kryjówka biała:
lżejsza od ciała,
lepsza od duszy.
(1989; tłum. Stanisław Barańczak)