Środkowa powieść pisarza z Belfastu, który swego czasu zachwycił mnie Ulicą Marzycieli (1996), i zafrapował Zaułkiem łgarza (1989). Powstały pomiędzy nimi Ból Manfreda, bo tak należałoby przełożyć oryginalny tytuł Autopsji (1992), to mocna i przejmująca wiwisekcja zmarnowanej miłości. Rozliczenie? Przestroga? Nie wiem, natomiast jest to przejmujące studium przemiany miłości, przywiązania i wszystkiego co się z tymi uczuciami wiąże, w zwyrodniałą potrzebę posiadania ukochanej osoby; studium paranoi, w której własne uczucia popychają do użycia przemocy wobec ukochanej osoby. Dotarcie do punktu, w którym te dwie rzeczy - miłość i przemoc - wydają się nie stać z sobą w sprzeczności, jest o tyle dla czytelnika trudnym doświadczeniem, że początkowo Manfred budzi sympatię, a przynajmniej współczucie. Wilson ugryzł temat przewrotnie - historię poznajemy od końca, kiedy mężczyzna w podeszłym wieku wydaje się raczej ofiarą jakiejś tragedii, której przebiegu nie znamy; odbywa pokutę, ale nie wiemy czym zawinił. Dopiero poznanie jego historii zmusza czytelnika do rewizji poglądów, a przez taką a nie inną konstrukcję powieści, potępienie Manfreda nie jest rzeczą łatwą ani oczywistą. Jakkolwiek nijak nie da się on obronić, bo kat to kat a ofiara to ofiara - to są w powieści przesłanki do poszukiwania, choćby cząstkowych, usprawiedliwień. Dziwna, przygnębiająca książka, pozostawiająca z uczuciem nie dającego się określić niepokoju - jak blisko od wielkiej miłości do wielkiej krzywdy, od dobra do zła, w tej samej osobie...
ode mnie: 5,0 / 6
Robert McLiam Wilson, Autopsja (Manfred's Pain) ; przeł. z ang. Maria Grabska-Ryńska. Katowice : "Książnica", 2005.