I.K.
Wszystko ma gdzieś swój kres: nawet najdłuższy
smutek. Wzrok więźnie w oknie jak liść w płocie sadu.
Można napełnić czajnik. Brzęknąć pękiem kluczy.
Samotność jest to człowiek do kwadratu.
Tak dromader, nos marszcząc, obwąchuje szynę.
Pustka rozsuwa się jak portiera. Bo w gruncie
rzeczy - otwarta przestrzeń czyż nie jest jedynie
nieobecnością ciała w każdym punkcie?
To dlatego Urania jest starsza od Klio.
I za dnia, i przy świetle kaganka przymglonym
widzisz: nie zataiła nic i nie ukryła;
spoglądając na globus, spoglądasz w tył głowy.
To tam są bory pełne jagód i jesionów,
rzeki, gdzie gołą ręką łowi się bieługę,
albo - miasto, w którego spisie telefonów
ty już nie figurujesz. Dalej, na południe
czy raczej południowy wschód - pasmo brązowych
gór i koń Przewalskiego turzycę pogryza;
żółcą się twarze. A dalej - płynie przez morze krążownik
i błękitnieje przestwór jak koronkowa bielizna.
(1982, tł. Stanisław Barańczak)
1987, odbierając Nagrodę Nobla (źródło) |