Przejdź do głównej zawartości

Skontrum 2016

W 2016 roku przeczytałem 21 książek, czyli o 8 mniej niż w zeszłym. Ale to dlatego, że przynajmniej 7 z nich to były dość opasłe tomiszcza, a u mnie czytanie trwa i trwa mać.

Liberalny system ocen i bardzo ostra selekcja lektur spowodowały, że najniższą wystawioną oceną jest aż 4,0 (i to tylko dwukrotnie), a średnia to aż 5,08. Czyli był to udany rok, pełen bardzo dobrych książek. Przy wyborze laureatów i wyróżnionych wybieram spośród książek przeczytanych w danym roku, a data wydania nie ma żadnego znaczenia - decyduje wyłącznie czas ukończenia lektury.

Obstawiałem przynajmniej dwie inne książki na zwycięskiej pozycji, ale jednak ten rok mnie samego zaskoczył. Potencjalnym faworytom (Franzen, Flanagan, Sosnowski) zabrakło nieco do oceny 5,5, za to wiosną znienacka pojawiła się propozycja od Zacofanego w Lekturze, nad którą zresztą zawahałem się czy w ogóle czytać, bo do rodzimej literatury sięgam rzadko i z rezerwą. Otóż Laureatem jest w tym roku, po raz pierwszy w historii bloga, książka pisarza polskiego - i w dodatku jest to zwycięstwo absolutne i przygniatające. Gdybym mógł, dałbym tej powieści ocenę 6,5.

Drugi laureat to mój stary literacki przyjaciel i przewodnik. Zupełnie nowy tom (nie zbiór!) Jego wierszy, zawierający wiele utworów wcześniej nietłumaczonych, ukazał się w 2015 roku. To ta lektura zainspirowała mnie do cotygodniowego publikowania wybranych wierszy wiadomego Noblisty.

Przejdę do konkretów, bo publiczność się niecierpliwi. Przed państwem...

KSIĄŻKA ROKU 2016 (ex aequo)

Maciej Hen, Solfatara
(
W.A.B. 2015)

Jakież to było zaskoczenie - ta szkatułkowa, mistrzowsko zbudowana (i rozbudowana) powieść o XVII-wiecznych Włoszech (zahaczająca też o Francję i Szwajcarię), tak odległa od polskiej galaktyki literackiej. Te wplecione rozległe narracje, dopracowane epizody, stanowiące nieomal mikroopowiadania wewnątrz głównej fabuły, ułożyły się w przebogatą ale nad podziw klarowną epicką opowieść z drobiazgowo dopracowanym tłem historycznym, przekazaną z wyczuwalną radością z faktu snucia ciekawych historii. Spod wartkiej fabuły widać przemyślane drugie dno, wynoszące Solfatarę wysoko ponad efektowną przygodową powiastkę. Jest tu i refleksja o dziejowych zawirowaniach, i bardziej intymna - o maskach do noszenia których zmusza życie niezależnie od społecznej pozycji. I wiele innych rozsianych po fabule przemyśleń. Jeśli dorzucić do tego inkrustację w postaci zaskakująco naturalnie wplecionych nawiązań do klasyki literackiej Starego Kontynentu (oczywiście Potocki, ale też Boccaccio, Fielding, Cervantes...), ale także europejskiego malarstwa (Caravaggio!) - otrzymujemy przemyślane w najdrobniejszych szczegółach kunsztowne dzieło, napisane w dodatku z wielką elegancją stylu, nasuwającą skojarzenia - tout proportions gardées - z Gepardem Lampedusy. Czapki z głów!


Josif Brodski, Urania
(Zeszyty Literackie 2015)

Według wydawcy jest to pierwszy tom Brodskiego wydany w Polsce w autorskim układzie (choć moim zdaniem Wiersze ostatnie to na identycznej zasadzie odpowiednik tomu So Forth), w przekładach aż siedmiu tłumaczy. To przebogata, rozpisana na ponad 70 wierszy podróż przez wrażliwość i intelekt wyjątkowego człowieka. Zapis refleksji nad samotnością, przemijaniem i kulturą europejską. Świadectwo niebywałego stoicyzmu i spokoju. Jest to też możliwość obcowania ze słowem w jego najdoskonalszej formie - utwory Brodskiego to czysta wirtuozeria tak na poziomie znaczeń, jak i melodii, intonacji, rytmu tekstu. Tą książkę czyta się na raty, po jednym wierszu, a często po fragmencie. Mnie jej lektura zajęła 14 miesięcy i zainspirowała - razem z przypadającą na 20 stycznia 2016 roku dwudziestą rocznicą śmierci - do regularnej publikacji wierszy Josifa na niniejszych łamach. W końcu nawet tytuł bloga jest wzięty z Jego wiersza.



WYRÓŻNIENIA


Michael Crummey, Rzeka złodziei
(Wiatr od Morza 2016)
Rzutem na taśmę, bo to ostatnia moja lektura w 2016 roku, wyróżniam bez wahania debiutancką powieść kanadyjskiego pisarza, implementowanego u nas przez prężną gdańską oficynę Wiatr od Morza (wcześniej wydali też Anglików na pokładzie - moją Książkę Roku 2015). Poetycka i surowa zarazem opowieść o Nowofunlandczykach z początku XIX wieku zachwyca wrażliwością psychologiczną, oszczędnie dawkowaną, ale bezbłędnie punktowaną dramaturgią i przejmującym obrazem ludzi skrywających najgłębiej jak się da swoje uczucia, rany i tęsknoty. Sprzyja temu chłodna i wilgotna aura tej specyficznej wyspy, wytłumiająca emocje i sprzyjająca izolacji. W tle zaś dopełniają się losy ostatniej przedstawicielki indiańskiego plemienia Beothuków. Wyjątkowa książka, której fatalistyczny i melancholijny klimat na długo pozostaje w pamięci.


 Jacek Dehnel, Matka Makryna
(W.A.B. 2014)
Jacka Dehnela, jako jedynego w tym gronie, wyróżniam już trzeci raz - i ten fakt dobrze oddaje mój stosunek do jego prozy. Uwielbiam jego styl i wybory tematyczne, jego powieści to literackie uczty bogate niczym obrazy Boscha, ociekające doznaniami zmysłowymi i uwodzące cudownie potoczystą, melodyjną frazą. Ale jednocześnie do autentycznej wielkości i zdobycia mojego bezgranicznego zachwytu brakuje mu odrobiny powściągliwości. Czasem ta upojna fraza go ponosi, a czasem - śladowo ale jednak - pojawiają się literackie szwy. Być może jestem wobec Dehnela bardziej wymagający niż wobec innych, ale mam wrażenie że ten wirtuoz słowa o słuchu językowym bliskim absolutnego - jeszcze swojej najlepszej powieści nie napisał. A Matka Makryna to kapitalne rozliczenie z polskimi bogoojczyźnianymi fantazmatami. Sama zaś bohaterka to fascynująca i zarazem odrażająca postać, której historię i emocje Dehnel oddał z właściwą sobie maestrią w dwóch równoległych narracjach - prawdziwej i zmyślonej - karmiących się sobą nawzajem.


Philipp Meyer, Syn
(Czwarta Strona 2016)
Osadzona w Teksasie, rozpięta na 160 lat opowieść kontynuuje tradycje Steinbecka, sięga do poetyki Cormaca, rewiduje Tańczącego z Wilkami, i przedstawia dzieje tego płynącego krwią i ropą stanu nie szczędząc gorzkiej refleksji nad mitami założycielskimi Ameryki. To epickie rozliczenie z krwawym dziedzictwem Pogranicza, opowiadające też o przekształcaniu się dzikiego kraju we współczesną potęgę naftową. Do tego precyzyjna trójtorowa narracja przydaje znaczeń i dramaturgii poszczególnym wątkom. Epizodyczna struktura wydobyła to co najważniejsze i uchroniła autora przed potencjalnie monstrualnymi rozmiarami rozpiętej na 170 lat narracji linearnej. Doskonały przykład ambitnej literatury środka, w jakiej Amerykanie są mistrzami. Moniko, dziękuję za możliwość przeczytania tej książki.


Marek Paryż, Przestrzenie kanonu: Szkice o prozie amerykańskiej od lat 40. XX wieku do czasów najnowszych
(Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego 2015)
Drugi zbiór recenzji znanego amerykanisty z Uniwersytetu Warszawskiego, pisanych głównie do "Nowych Książek", układa się zadziwiająco spójną całość, opowiadającą o przypadkach literatury amerykańskiej minionych 80 lat. Przy okazji opowiadania o samych powieściach prof. Paryż potrafi zajmująco opisać zarówno ich położenie w twórczych biografiach autorów, jak i zaznaczyć społeczne i historyczne konteksty ich powstania i recepcji. Dzięki temu ciąg recenzji stał się pracą literaturoznawczą na rzadko spotykanym w tym gatunku poziomie. Ta książka to jednocześnie wspaniała szkoła analitycznego patrzenia na literaturę i zachęta by nawet w blogowych, amatorskich tekstach wychodzić poza łatwą ocenę estetyczną, szukać ukrytych znaczeń, patrzeć na książki w szeroko szeroko zakrojonym kontekście. Niebywale kształcąca i przy tym zaskakująco łatwo przyswajalna lektura.


Ogólnie cieszy mnie niesłabnąca moda na książki o amerykańskim Pograniczu (Syn, Zjawa) i dalszy ciąg rewelacyjnej Serii Amerykańskiej Wydawnictwa Czarne. Mam nadzieję, że to nie koniec i 2017 rok przyniesie nowe publikacje z tego kręgu. Zamierzam też nadrobić dwie przeoczone książki Matthew Kneale'a i opowiadania Nica Pizzolatto. Może uda mi się pociągnąć dalej cykl o Doctorowie (choć ugrzązłem na średnio udanym Jeziorze nurów, zresztą nie mam pewności czy ktokolwiek doczytał do końca choć jeden z opublikowanych tekstów). Pora również na Tajemnice Los Angeles Ellroya - po Dalii w ubiegłym i Wielkim Nic w bieżącym roku. Ogólnie na liście planowanych do przeczytania mam 90 książek, co daje materiał na co najmniej 4 lata. A poza tym zobaczymy, co wiatr przyniesie... 

Pozdrawiam zaprzyjaźnioną brać blogerską; w gruncie rzeczy mógłbym przekopiować tu ostatni akapit tekstu sprzed roku. Zawdzięczam Wam ponownie niemałą część z tegorocznych lektur, z tą najlepszą na czele. Fantastycznie się Was czyta, nawet jeśli rzadko komentuję. Wszystkiego poczytalnego w Nowym Roku ;)