***
Znikąd z miłością, nastego lipcopada roku...,
drogi szanowny kochana, zresztą to się nie liczy,
nieważne, kto, bo sam diabeł, szczerze mówiąc, z mroku
nie wydobędzie już twarzy, nie twój, lecz i niczyj
wierny przyjaciel pozdrawia serdecznie z jednego
spośród pięciu kontynentów, tego co się wspiera
na kowbojach, kochałem cię bardziej niż raj i Samego,
więc dalej mi do ciebie niż do nich jest teraz,
dziś, późną nocą, w uśpionej dolinie, na dnie,
w miasteczku, które śnieg po klamki zawiał,
w ciemnościach skręcam się na prześcieradle
(jak nie wspomniano niżej zamknąć nawias) -
i za morzem bez końca nie potrafię usnąć,
mamroczącym zaimkiem "ty" próbuję wzruszyć
poduszkę, kiedy ciało, obłąkane lustro,
zarys postaci twojej chce powtórzyć.
***
Spis spostrzeżeń. W kącie jest ciepło.
Wzrok naznacza piętnem każdy obiekt.
Woda to jest szkło, tylko ciekłe.
Od szkieletu straszniejszy jest człowiek.
Wieczór zimą, gdzieś nigdzie. Parter
w gęstwie wiklin. Picie wina bez słowa.
Ciało leży na łokciu wsparte,
jak morena polodowcowa.
Za lat tysiąc ktoś tu skamieniałą
muszlę znajdzie - z firanki wzorem
i odciskiem ust, co nie miały
komu rzec "dobranoc" wieczorem.
***
Mróz Północy gnie metal, lecz oszczędza szkło.
Uczy krtań pierwszego słowa: "wpuśćcie".
Mróz wychował mnie i włożył pióro w dłoń:
palce ziębną, gdy garście są puste.
Marznąc, widzę, jak za morza trzy
zmierza słońce. Nikogo dokoła.
Czy to obcas się po lodzie ślizga, czy
pod obcasem ziemia zbyt okrągła?
I w mej krtani, gdzie mieścił się śmiech
i herbata, i piosenka rzewna,
coraz jaśniej rozlega się śnieg
i czernieje, jak Amundsen, "żegnaj".
(1975-1976, przeł. Stanisław Barańczak)
Znikąd z miłością, nastego lipcopada roku...,
drogi szanowny kochana, zresztą to się nie liczy,
nieważne, kto, bo sam diabeł, szczerze mówiąc, z mroku
nie wydobędzie już twarzy, nie twój, lecz i niczyj
wierny przyjaciel pozdrawia serdecznie z jednego
spośród pięciu kontynentów, tego co się wspiera
na kowbojach, kochałem cię bardziej niż raj i Samego,
więc dalej mi do ciebie niż do nich jest teraz,
dziś, późną nocą, w uśpionej dolinie, na dnie,
w miasteczku, które śnieg po klamki zawiał,
w ciemnościach skręcam się na prześcieradle
(jak nie wspomniano niżej zamknąć nawias) -
i za morzem bez końca nie potrafię usnąć,
mamroczącym zaimkiem "ty" próbuję wzruszyć
poduszkę, kiedy ciało, obłąkane lustro,
zarys postaci twojej chce powtórzyć.
***
Spis spostrzeżeń. W kącie jest ciepło.
Wzrok naznacza piętnem każdy obiekt.
Woda to jest szkło, tylko ciekłe.
Od szkieletu straszniejszy jest człowiek.
Wieczór zimą, gdzieś nigdzie. Parter
w gęstwie wiklin. Picie wina bez słowa.
Ciało leży na łokciu wsparte,
jak morena polodowcowa.
Za lat tysiąc ktoś tu skamieniałą
muszlę znajdzie - z firanki wzorem
i odciskiem ust, co nie miały
komu rzec "dobranoc" wieczorem.
***
Mróz Północy gnie metal, lecz oszczędza szkło.
Uczy krtań pierwszego słowa: "wpuśćcie".
Mróz wychował mnie i włożył pióro w dłoń:
palce ziębną, gdy garście są puste.
Marznąc, widzę, jak za morza trzy
zmierza słońce. Nikogo dokoła.
Czy to obcas się po lodzie ślizga, czy
pod obcasem ziemia zbyt okrągła?
I w mej krtani, gdzie mieścił się śmiech
i herbata, i piosenka rzewna,
coraz jaśniej rozlega się śnieg
i czernieje, jak Amundsen, "żegnaj".
(1975-1976, przeł. Stanisław Barańczak)