Przejdź do głównej zawartości

Josif Brodski, * * * (Pszczoły nie odleciały...)

Pszczoły nie odleciały, jeździec nie skoczył. W kawiarni
„Janikulum" ferajna plotkuje jak dawniej.
Lód w szklance pozwala dwukrotnie - będąc w stanie topnienia -
wejść do tej samej wody, choć nie ugasi pragnienia.

Osiem lat przeszło. Wojny wybuchały i gasły na świecie,
rodziny się rozpadały, gęby migały w gazecie,
spadały samoloty. Spiker wzdychał „O Boże".
Bieliznę wypierzesz, ale skóry prasować nie możesz

nawet gorącą dłonią. Ponad zimowym Rzymem
słońce prowadzi walkę wręcz z ciemnoszarym dymem.
Pachną palone liście, fontanna w słońcu błyska,
jak medal za niepotrzebny nikomu armatni wystrzał.

Rzeczy tężeją, żeby w pamięci ich nie przemieścić,
lecz w perspektywie trudniej zaistnieć, niż zginąć bez wieści
w niej, co z miasta wychodzi, w lata zmienia się potem,
w pogoni za czystym czasem bez szczęścia i terakoty.

Życie bez nas, Kochana, możliwe jest, toteż miasta
istnieją i pejzaże: bar, wzgórza i kłębiasta
chmura na czystym niebie, nad polem gdzie walka trwała,
gdzie pomnik zastygł, sławiąc zwycięstwo budowy ciała.

(18 stycznia 1989, przeł. Katarzyna Krzyżewska)