***
Urodziłem się i wyrosłem wśród błot nadbałtyckich, palami
biegnących w morze, skąd fale, szare jak cynk, parami
napływały; i stąd wszystkie rymy, stąd ten spłowiały głos,
który się między nami wije jak mokry włos -
jeśli w ogóle się wije. Spocząwszy na plaży tych wierszy,
muszla ucha dosłyszy w nich nie grzmot złowieszczy,
ale klaskanie płótna, okiennic, dłoni, czajnik
kipiący na maszynce, maksimum - skwir rozkrzyczanych
mew. W tych płaskich krainach to właśnie chroni przed fałszem
serce, że nie ma gdzie się skryć i że widoki dalsze.
Tylko dźwiękom rozległa dal się nie uśmiecha:
oko się nie poskarży na brak echa.
***
Co się tyczy gwiazd, to one zawsze.
To znaczy - jeśli jedna, to zaraz i druga.
Bo też tylko tak można stamtąd tutaj patrzeć -
wieczorem, po ósmej - i mrugać.
Niebo wygląda bez nich lepiej. Choć wiadomo,
że lepiej jest podbijać kosmos, gdy się znajdzie
jakaś. Ale podbijać właśnie nieruchomo,
siedząc w fotelu, na pustej werandzie.
Jak powiedział raz, twarz do połowy
w cień chowając, pilot pewnej rakiety,
o życiu na nich najwyraźniej nie ma mowy,
a zatrzymać na nich wzroku nie ma kiedy.
***
....i kiedy słychać słowo "przyszłość" szeleszczące,
wtedy z języka rosyjskiego pędzi
chmara myszy, by ogryźć ten łakomy kąsek:
dziurawy ser pamięci.
Po tylu zimach jest już obojętne, co
lub kto stoi przy oknie, skryty w kotar cieniu,
i w mózgu się rozlega nie nieziemskie "do",
lecz tylko szelest, szmer. Życie, któremu -
ponieważ darowane - patrzeć w pysk się nie da,
obnaża zęby przy każdym ponownym
spotkaniu. I z człowieka zostaje część jego
mowy. Część mowy w ogóle. Część mowy.
(1975-1976, przeł. Stanisław Barańczak)
Urodziłem się i wyrosłem wśród błot nadbałtyckich, palami
biegnących w morze, skąd fale, szare jak cynk, parami
napływały; i stąd wszystkie rymy, stąd ten spłowiały głos,
który się między nami wije jak mokry włos -
jeśli w ogóle się wije. Spocząwszy na plaży tych wierszy,
muszla ucha dosłyszy w nich nie grzmot złowieszczy,
ale klaskanie płótna, okiennic, dłoni, czajnik
kipiący na maszynce, maksimum - skwir rozkrzyczanych
mew. W tych płaskich krainach to właśnie chroni przed fałszem
serce, że nie ma gdzie się skryć i że widoki dalsze.
Tylko dźwiękom rozległa dal się nie uśmiecha:
oko się nie poskarży na brak echa.
***
Co się tyczy gwiazd, to one zawsze.
To znaczy - jeśli jedna, to zaraz i druga.
Bo też tylko tak można stamtąd tutaj patrzeć -
wieczorem, po ósmej - i mrugać.
Niebo wygląda bez nich lepiej. Choć wiadomo,
że lepiej jest podbijać kosmos, gdy się znajdzie
jakaś. Ale podbijać właśnie nieruchomo,
siedząc w fotelu, na pustej werandzie.
Jak powiedział raz, twarz do połowy
w cień chowając, pilot pewnej rakiety,
o życiu na nich najwyraźniej nie ma mowy,
a zatrzymać na nich wzroku nie ma kiedy.
***
....i kiedy słychać słowo "przyszłość" szeleszczące,
wtedy z języka rosyjskiego pędzi
chmara myszy, by ogryźć ten łakomy kąsek:
dziurawy ser pamięci.
Po tylu zimach jest już obojętne, co
lub kto stoi przy oknie, skryty w kotar cieniu,
i w mózgu się rozlega nie nieziemskie "do",
lecz tylko szelest, szmer. Życie, któremu -
ponieważ darowane - patrzeć w pysk się nie da,
obnaża zęby przy każdym ponownym
spotkaniu. I z człowieka zostaje część jego
mowy. Część mowy w ogóle. Część mowy.
(1975-1976, przeł. Stanisław Barańczak)