Przejdź do głównej zawartości

Josif Brodski, *** (Kochana...)


M. B.

Kochana, wyszedłem dziś z domu wieczorem na plażę
odetchnąć świeżym powiewem oceanu.
W parterze zachód dopalał się chińskim wachlarzem,
a chmura się kłębiła, jak wieko fortepianu.

Przed ćwierćwieczem zajadałaś daktyle i szaszłyki,
rysowałaś tuszem, czasami śpiewałaś,
byłaś ze mną, ale odeszłaś z inżynierem chemikiem
i, sądząc z listów, koszmarnie zgłupiałaś.

Teraz można cię spotkać w metropolii i w powiecie
na pogrzebach przyjaciół odchodzących masowo
i rad jestem, że są przestrzenie na świecie
bardziej niewiarygodne, niż między mną i tobą.

Nie zrozum mnie źle. Z twoim głosem, imieniem i ciałem
nic się nie wiąże. Nikt ich nie zniszczył. Ale by osobę
tę jedną zapomnieć - potrzebne życie całe,
co najmniej jedno. Ja to mam za sobą.

Powiodło ci się, owszem. Sądzisz, że prócz zdjęcia
pozostaniesz bez zmarszczek, młoda, z ironią zjadliwą?
Czas pojmie swe bezprawie w zetknięciu z pamięcią.
Palę w ciemności i wdycham zgniliznę odpływu.

(1988, tłum. Katarzyna Krzyżewska)