Żyliśmy w mieście barwy skamieniałej wódki.
Elektryczność z dalekich błot tam przychodziła,
więc wieczorem mieszkanie wyglądało jak
powalane torfem, skłute przez komary.
Odzież była niezgrabna, co zdradzało bliskość
Arktyki. A w odległym końcu korytarza
dzwonił telefon, z trudem ożywiony po
niedawno zakończonej wojnie.
Trzyrublówkę zdobili lotnicy, górnicy.
Nie wiedziałem, że kiedyś nie będzie już tego.
Emaliowane rondle w kuchni
wzbudzały przekonanie o pewności jutra,
w snach uparcie zmieniały się w nakrycia głowy
lub w tryumf Ciołkowskiego. Samochody też
toczyły się w kierunku przyszłości i były
w kolorze czarnym, szarym, a czasem (taksówki)
nawet jasnobrązowe. Dziwna i niemiła
jest myśl, że nawet metal nie zna swego losu,
że życie się przeżyło dzięki ubóstwieniu
firmy Kodak, wierzącej jedynie w odbitki
i wyrzucającej negatywy.
Rajskie ptaki śpiewają nawet bez gałęzi.
(1994, przeł. Katarzyna Krzyżewska)
Elektryczność z dalekich błot tam przychodziła,
więc wieczorem mieszkanie wyglądało jak
powalane torfem, skłute przez komary.
Odzież była niezgrabna, co zdradzało bliskość
Arktyki. A w odległym końcu korytarza
dzwonił telefon, z trudem ożywiony po
niedawno zakończonej wojnie.
Trzyrublówkę zdobili lotnicy, górnicy.
Nie wiedziałem, że kiedyś nie będzie już tego.
Emaliowane rondle w kuchni
wzbudzały przekonanie o pewności jutra,
w snach uparcie zmieniały się w nakrycia głowy
lub w tryumf Ciołkowskiego. Samochody też
toczyły się w kierunku przyszłości i były
w kolorze czarnym, szarym, a czasem (taksówki)
nawet jasnobrązowe. Dziwna i niemiła
jest myśl, że nawet metal nie zna swego losu,
że życie się przeżyło dzięki ubóstwieniu
firmy Kodak, wierzącej jedynie w odbitki
i wyrzucającej negatywy.
Rajskie ptaki śpiewają nawet bez gałęzi.
(1994, przeł. Katarzyna Krzyżewska)