Ta książka boli, drażni, uwiera, budzi wewnętrzny protest. Nie zliczę, ile razy w trakcie lektury wyrywało mi się gniewne "Nosz kur...!", albo bardziej złożone, ale zbliżone znaczeniem, opinie na temat funkcjonowania tego kraju. Bo powołaniem Justyny Kopińskiej, reportażystki "Gazety Wyborczej", jest tropienie zła - podobno "od zawsze" chciała być policjantką śledczą. A tak się składa, że w wielu opisanych przez nią przypadkach zawiodło państwo. Zawiodło w sposób koszmarny i - co gorsza - nikt nie poczuwa się do winy.
Zorganizowany sadyzm, do jakiego dochodziło latami w Szpitalu dla Nerwowo i Psychicznie Chorych w Starogardzie Gdańskim i równie bestialski system w sierocińcu prowadzonym przez siostry Boromeuszki w Zabrzu (opisany w w dwóch reportażach - bardziej znany jest ten pierwszy, o oddziale chłopięcym, a mniej znany nieco późniejszy o dziewczęcym) - to patologie, wobec których aparat kontroli potrafi pozostawać głuchy i ślepy całymi latami. Włosy stają na głowie, kiedy czyta się o chorych układach wokół Zduńskiej Woli (prezydent miasta wymuszał haracz od podwładnych i dziś, choć już na urzędzie nie jest, właściwie wszyscy mogą mu naskoczyć, a ofiary które odważyły się mówić, obłożone są społecznym ostracyzmem), albo o kreatywnej statystyce policyjnej (presja na wykrywalność powoduje, że śledztwa wszczyna się z reguły tylko w sprawach dobrze rokujących na wykrycie sprawcy, a olewa się np. zaginionych), albo o koszmarze jaki przeszła kobieta zgwałconej przez kolegów z pracy - sanitariuszy - na wyjeździe służbowym, która do chwili publikacji tekstu nie doczekała się sprawiedliwości, za to rzesza ludzi od policjantki począwszy uważa, że nie ma co rozdmuchiwać sprawy. System zawiódł też dopuszczając osobę niezrównoważoną do służby z bronią w ręku (strażnik więzienny z wieżyczki ostrzelał policyjną kolumnę), a rozbudowany narkotykowy układ w więzieniu w Płocku to temat na film (źródłem zaopatrzenia w tym przypadku jest… policja. POLICJA!). Naprawdę, ja wiem, że to jest pewna kondensacja, ale jak się o tym wszystkim czyta, zwłaszcza o krzywdzie kompletnie bezbronnych dzieci, które to państwo powinno chronić, to coś w człowieku pęka. Nie - to państwo rozkłada ręce, bo ośrodek zakonny nie podlega kontroli władzy świeckiej. A jedna z nauczycielek stwierdza, że owszem, widziała u dzieci ślady bicia, ale nie poinformowała nikogo, bo "to grzech śmiertelny donosić na osoby duchowne". Nosz kur...!
Są tu też teksty inne - takie jak wzruszająca, dziwna opowieść o profesorze Krzysztofie Kruszewskim, który zastrzelił będącą w stanie agonalnym żonę, a następnie siebie. Oszczędnie opisana historia głębokiej miłości. Albo otwierający książkę, i przy okazji otwierający szeroko oczy czytelnika, reportaż o małżeństwie Mariusza Trynkiewicza. Kopińska opiera się na rozmowie z narzeczoną "bestii" i wiele jej wypowiedzi budzi sprzeciw - "Ci chłopcy sami są sobie winni", "wiedzieli po co idą - jaki normalny chłopiec idzie z obcym mężczyzną?" Ta w zasadzie skandaliczna próba przerzucenia odpowiedzialności ze sprawcy na ofiary w finale staje się w pewnym sensie psychologicznie zrozumiała, ale szok i niezgoda pozostają.
Jak i po całej książce. Jest po prostu wstrząsająca.
Ode mnie: 5,5 / 6
Justyna Kopińska, Polska odwraca oczy. Warszawa : Świat Książki, 2016.