Przejdź do głównej zawartości

Dwie twarze Augustusa McCrae

Na Targach książki w Krakowie można już nabyć "Na południe od Brazos" :-)

Ale ponieważ fizyczne pojawienie się naszej książki na rynku opóźniło się nieco (nie z winy wydawcy), zamiast zapowiadanej na dziś recenzji - przeczytajcie w charakterze zajawki dwie sceny dialogowe z udziałem Gusa McCrae. Taki "teaser-trailer" :) 


Lorena pomyślała, że Gus jest największym wariatem, jakiego znała w życiu. Co prawda na to nie wyglądał, ale pomysły miewał szalone.
Załóżmy, że to ja byłbym kurwą — ciągnął. — Zawsze mi się wydawało, że dobrze bym sobie radził w tym fachu. Jeżeli wygrasz w karty, dam ci się nadziać za darmo i będziesz tylko musiała trochę pogłówkować, żeby mieć z tego przyjemność.
Nie miałabym żadnej przyjemności — odparła. Nigdy jej nie odczuwała, a żeby zmieniła zdanie, potrzeba by było czegoś więcej niż zapewnienia Gusa.
Nigdy w nic się nie bawiłaś?
Grałam czasami w buteleczkę — przyznała Lorena, przypomniawszy sobie, że istotnie grywała w coś takiego z bratem, który jako chłopiec chorowity mieszkał u babci w Alabamie.
Buteleczka to taka sama zabawa jak ta, o której rozmawiamy. Coś, co robi się dla przyjemności. Już za długo patrzysz na to jak na swoją pracę. Jeżeli teraz wygrasz w oko, umówimy się, że jesteś damą z San Francisco i nie masz nic do roboty, tylko wylegujesz się w jedwabnej pościeli, a co jakiś czas Murzyn przynosi ci maślankę. Moje zadanie będzie polegało na tym, żeby tobie dogodzić.
— Nie lubię maślanki — odparła. Ku jej wielkiemu zdumieniu Gus nagle pogłaskał ją po policzku. Niemile zaskoczona, oparła głowę na kolanach. Mężczyzna wsunął dłoń w jej mokre włosy i pogładził ją po karku.
Tak, w tym cały szkopuł — powiedział. — Nie lubisz maślanki. W ogóle niczego nie lubisz. Jesteś jak ktoś, komu z głodu skurczył się żołądek. Cała się skurczyłaś przez to, że niczego nie chcesz.
Owszem, chcę pojechać do San Francisco. Podobno tam jest chłodniej.
Lepiej byś na tym wyszła, gdybyś od czasu do czasu z przyjemnością dała komuś szturchnąć — powiedział Augustus, ujmując oburącz jej dłoń i głaszcząc palce. — Życie w San Francisco też jest tylko życiem. Jeżeli człowiek za bardzo pragnie jednej jedynej rzeczy, może się rozczarować! Zdrowiej jest polubić codzienne drobiazgi: miękkie łóżka, maślankę, no i krzepkich jegomościów.
Lorena nie odpowiedziała. Zamknąwszy oczy pozwoliła, by Gus trzymał ją za rękę. Bała się, że mężczyzna zechce posunąć się dalej, nie płacąc ani nawet nie grając o to w karty, lecz jej obawy okazały się płonne. Powietrze od rana było zupełnie nieruchome. Gus widać umiał zadowolić się tym, że siedzi w milczeniu i trzyma Lorenę za rękę. Słychać było tylko świst końskich ogonów.



Gus nie pomylił się: nieznajomy rzeczywiście okazał się Indianinem. Włosy miał czarne, długie i potargane. Był bez kapelusza: głowę owinął chustą. Nosił wyszmelcowane nogawice ze skóry i stare buty, do których przypiął jednak srebrne ostrogi z dużymi kółkami. U pasa miał wielki nóż w pochwie przywiązanej do uda, a w ręku trzymał karabin, lekko oparty o łęk siodła.
Obrzucił ich spojrzeniem bez wyrazu — właściwie spojrzał nie tyle na nich, ile na konie. (...)
Chcę się napić i napoić konia — rzekł w końcu. Powiedział to dudniącym głosem.
— Woda jest dla wszystkich — odparł Augustus. — Mam nadzieję, że lubisz zimną. Nie mamy czasu ci jej podgrzać.
Lubię mokrą — powiedział Indianin i minąwszy ich, lekkim truchtem podjechał do sadzawki. Zsiadł, szybko ukucnął i zaczął pić, czerpiąc wodę dłonią.
Ładna umiejętność — zauważył Augustus. — Ludzie w takich razach przeważnie padają plackiem na brzuch albo piją z kapelusza, a wtedy woda smakuje włosami.
Kasztanowaty ogier postąpił parę kroków w głąb sadzawki i zaczął chciwie pić. Indianin odczekał, aż koń napije się do syta, po czym zawrócił. Gdy szedł, jego ostrogi dźwięczały z cicha. Znów przyjrzał się koniom, zanim popatrzył na ich właścicieli. (...)
— Słyszałem o tobie, McCrae, ale nie wiedziałem, że jesteś taki stary.
O, dopiero całkiem niedawno tak się postarzałem — odparł Augustus.
Jeżeli ty jesteś McCrae, to gdzie się podział Call? — spytał.
Kapitan Call pojechał do miasta — wyjaśnił Augustus. — Szuka kucharza.
— Mówiono mi, że jeśli zabiję jednego z was, powinienem zabić i drugiego — odparł Indianin. — To pech, że nie zastałem Calla.
 — Wróci za jakiś czas — powiedział Augustus tonem nieco bardziej wyzywającym. — Usiądź sobie w cieniu i zaczekaj, jeżeli masz ochotę spróbować z nami dwoma naraz.
Siny Kaczor popatrzył mu w oczy, a potem lekko wskoczył na konia.
Nie mam czasu siedzieć tu cały dzień tylko po to, żeby zastrzelić dwóch starych, steranych pograniczników — rzekł. — Nie tylko wam dwóm należy się, żebym was zabił.
Pewnie przepędził cię Charlie Goodnight — domyślił się Auggustus. — Inaczej nie szwendałbyś się po takiej przyzwoitej okolicy, mając pod tyłkiem siodło jakiegoś nieżywego Meksykanina.
Indianin uśmiechnął się złowieszczo.
Tylko spróbuj wystawić ten swój stary ozór na północny brzeg Kanadyjskiej, to ci go wytnę i dam zeżreć moim wilczętom — powiedział. — Ozór, i jaja też.

(Tłum. Michał Kłobukowski)