Druga powieść (2005) nowofundlandzkiego pisarza, którego twórczość przybliżył nad Wisłą Michał Alenowicz (przy okazji zobaczcie na co wpadł ostatnio!), od pierwszych stron uwodzi niepowtarzalnym entourage'em rybackich wiosek i nadmorskich miasteczek Nowej Fundlandii. Crummey jak mało kto operuje nastrojem wyrastającym z pierwotnej scenerii i surowych warunków życia panujących w jego rodzinnych stronach w latach 40. XX w., podobnie jak w debiutanckiej Rzece złodziei z wirtuozerią odtworzył dzikość tych samych rejonów w wieku XIX.
Wilgotny chłód klimatu panującego na Little Fogo i innych okolicznych wyspach, determinuje nastrój osadzonej tam love story między Wishem (obsługuje objazdowe kino) a rybacką córką Sadie. Kontrastowe zderzenie szorstkiego otoczenia i surowości panujących wśród mieszkańców obyczajów z gwałtownym, acz skrywanym, wybuchem namiętności, potęguje sugestywność scen miłosnych, w których opisie zmysłowość idzie w parze z poetyckim zacięciem. Na szczęście pisarska dyscyplina nie pozwala im osunąć się w kicz. Niestety na drodze kochanków staną nieprzychylni ludzie (Wish jest katolikiem, a Sadie - protestanką), a także wielka historia w postaci II wojny światowej, która rzuci Wisha aż pod Nagasaki, i to akurat w czasie, kiedy ktoś inny zrzuci tam pewien brzemienny w skutki ładunek.
Dewastację historii miłosnej przez przeżycia wojenne Crummey obudował w niejednoznaczny układ przyczyn - emocji, napięć, refleksji. Jak to w życiu - czasem trudno osądzić co i dlaczego potoczyło się tak jak się potoczyło, co było skutkiem świadomej decyzji, a które snute po latach rozważania to prowadzone na siłę racjonalizowanie zachowań w rzeczywistości impulsywnych, spontanicznych. Pod pewnymi względami narzuca też porównanie z późniejszą o 8 lat głośną powieścią Richarda Flanagana Ścieżki Północy, który mimo odmiennych założeń i innych proporcji, operuje podobnym układem wątków miłosnego i obozowego. Jednakże u kanadyjskiego pisarza głębokie wniknięcie w love story daje solidny fundament pod późniejsze poszukiwanie w niej oparcia przez bohatera w obozowych opałach. Spodziewane katharsis ustępuje natomiast przed zupełnie prozaicznym życiem, w którym też jest miejsce na miłość, ale w zupełnie innych odcieniach. I w efekcie autor Pobojowiska wygrywa w cuglach ze swoim nowozelandzkim kolegą po piórze, u którego tandetny wątek miłosny był elementem literacko najsłabszym, choć konstrukcyjnie bardzo istotnym. U Crummeya przeciwnie - niezależnie od gorzkiego (a może po prostu życiowego) końca, młodzieńcze interakcje uczuciowo-erotyczne w surowych kanadyjskich plenerach opisane są z wielką klasą i wyczuciem. Powalają nastrojem, napięciem i zapadają w pamięć na długo. Jak w życiu. Bo Pobojowisko to książka, w której konwencja melodramatu z wielką miłością w roli głównej jest tylko narzędziem, a nie celem. I może właśnie dlatego finał jeszcze mocniej ściska za gardło.
Ode mnie: 5,0 / 6
Na ucho: nastrojowe country z Kanady:
Michael Crummey, Pobojowisko (The Wreckage) ; Tłum. Michał Alenowicz. Gdańsk: Wiatr od Morza, 2014.