Gdzie w tej historii zaczyna się fikcja a gdzie kończą fakty - nie sposób jednoznacznie ocenić. Nie jest to zresztą istotne - liczy się prawda emocjonalna wpisana w tą historię, posplataną, niczym gobelin, z wielu rozmaitych nici.
Ode mnie: 5,0 / 6
Serię publikacji jednego z najzdolniejszych pisarzy średniego pokolenia (rocznik '63) Wydawnictwo W.A.B. rozpoczęło z dubeltówki - wznowieniem Związku Żydowskich Policjantów (2007) oraz polską edycją znacznie późniejszej Poświaty (2016). "Chabonalia" trwają w najlepsze - niedawno ukazały się Niesamowite przygody Kavaliera i Claya (2000), które przyniosły autorowi Nagrodę Pulitzera, a na ich skrzydełku można znaleźć wzmiankę o pracach nad przyszłorocznym wydaniem Telegraph Avenue.
"Lekko zakręcone" - ten nieprofesjonalny zwrot towarzyszył mi zarówno podczas lektury najnowszej powieści Chabona, jak i poprzednich zresztą też. Za każdym razem oznaczał resztą trochę co innego. W tym przypadku autor za punkt wyjścia przyjął przedśmiertne wspomnienia swojego dziadka, choć z różnych rozsianych po tekście znaków można wnieść, że z materiałem tym poczynał sobie dość swobodnie, miksując rzeczywiste wspomnienia z czystą fikcją. W tak powstałej opowieści krzyżuje dość swobodnie saga rodzinna z powieścią łotrzykowską, wzruszającą i zmysłową historią miłosną, a także opowieścią o starzeniu się i przemijaniu. Amerykański pisarz przede wszystkim z czułością rekonstruuje kluczowe dla fabuły skomplikowane relacje w małżeństwie dziadków, z jednej strony nasycone pożądaniem i mocnym uczuciem, z drugiej - naznaczone obozową przeszłością i postępującą niestabilością psychiczną kobiety. Zmysłowość miesza się tu z tragizmem sytuacji w sposób ściskający serce, zaś kulminacyjny moment ich relacji - zachowanie dziadka autora wobec tajemnicy wojennych wspomnień jego żony - to niebywale przejmujący wyraz miłości, szacunku i zaufania okazanych ukochanej osobie.
Na drugim biegunie osobowości dziadka Chabon umiejscawia obsesję na punkcie rakiet i podboju Kosmosu, traktowaną z lekkim przymróżeniem oka nawet w - niewolnych skądinąd od dramatyzmu - epizodach wojennych związanych z poszukiwaniem rakiety V2 i jej konstruktora Wernhera von Brauna. Opowieść dziadka nie jest zresztą chronologiczna, ale chaos jest tylko pozorny; wnuk-powieściopisarz czuwa, by kluczowe elementy odsłaniały się we właściwej kolejności. Wątków i rozważań jest tu resztą dużo więcej, zahaczających a to o żydowską tożsamość, a to o traumy dziecięce i młodzieńcze kilku epok, a po drodze odsłaniających mechanizmy pamięci odtwarzającej przeszłość i kojarzącej - nieraz zaskakująco - odległe od siebie fakty. Gdzie w tej historii zaczyna się fikcja a gdzie kończą owe fakty - nie sposób jednoznacznie ocenić. Ich wymieszanie żartobliwie sugeruje już motto przypisane von Braunowi, a w rzeczywistości pochodzące z płyty Pink Floyd. Nie jest to zresztą istotne - liczy się prawda emocjonalna wpisana w tą historię, posplataną, niczym gobelin, z wielu rozmaitych nici, a przepełnioną akceptacją losu i delikatnym dystansem w dużo większym stopniu niż miało to miejsce w starszym o niemal dekadę Związku Żydowskich Policjantów. To chyba przychodzi z wiekiem.
Ode mnie: 5,0 / 6
Michael Chabon, Poświata (Moonglow); przeł. Michał Kłobukowski. Warszawa: Wydawnictwo W.A.B., 2018.