Przejdź do głównej zawartości

W Thalii, czyli nigdzie (Larry McMurtry, "Ostatni seans filmowy")

McMurtry patrzy na swoje rodzinne miasteczko z zadumą, często z przymrużeniem oka, ale i z bezkompromisową szczerością. 



Aby nie zamykać tej recenzji rytualnym akapitem niedotyczącym bezpośrednio omawianej książki, napiszę go od razu: mam nadzieję, że to wznowienie, wespół z edycją Brazos z 2017 r., przełamie impas w wydaniach dotychczas nieznanych w Polsce powieści McMurtry'ego. Mając - jakkolwiek nieskromnie to zabrzmi - pewne pojęcie o twórczości Mistrza z Teksasu, wskazywałbym zwłaszcza na wczesne Horseman, Pass By i Leaving Cheyenne, potem trzy kontynuacje Brazos; w dalszej kolejności na trzy brakujące tomy losów Duane'a z Seansu, wreszcie - wychwalaną przez Jacka Dukaja tetralogię "Berrybender Narratives".

A teraz przejdźmy do rzeczy 🙂

W 1966 r. w rodzinnym Archer City trzecia powieść Larry'ego McMurtry'ego, który wówczas kończył 30 lat, wywołała ponoć nielichy skandal. Jeśli wierzyć "Texas Monthly", matka pisarza ukrywała swój egzemplarz powieści w toalecie, a sam McMurtry odniósł się do zarzutów w jednym z esejów ze zbioru In A Narrow Grave dwa lata później. Faktem jest, że na niezbyt wielką, purytańską społeczność dość zapyziałego teksaskiego miasteczka rozgłos takiej (TAKIEJ!) powieści mógł zadziałać jak granat wrzucony do latryny. W końcu w powieściowej Thalii - a jest to nieskrywany  portret Archer City z początku lat 50. - sypiają niemal wszyscy ze wszystkimi, a jeden materiał na skandal goni drugi.

Bo też - jak gorzko stwierdza żona lokalnego nafciarza Lois Farrow - "w takiej dziurze można robić tylko jedno, trudno tylko znaleźć mężczyznę, który nie byłby beznadziejnie nudny i niemiły". Miasteczko Thalia w północnym Teksasie, podupadły relikt na szlaku wielkich spędów bydła, których epoka minęła z pół wieku wcześniej, nie budzi w nikim żywszych emocji. Tu jeśli już ktoś zagląda, to głównie kłęby suchego zielska, miecione przez brunatne pustkowie naokoło. Na wyjazd w wielki świat nie ma tu środków ani perspektyw, chyba że chodzi o wojnę w Korei. Nawet ci bardziej rozgarnięci nie wydostali się stąd dalej niż do Wichita, raptem 25 mil dalej. Zaś ci mniej rzutcy łapią się mało dochodowych zajęć (trudno tu o inne) aby tylko przeżyć. Pośród nich znajdują się introwertyczny, nieśmiały Sonny i jego nieco bardziej przedsiębiorczy przyjaciel Duane - kończący szkołę średnią chłopcy, borykający się z nudą, wiecznym niedoborem gotówki i, rzecz jasna, oporami swoich dziewczyn. Raczkujące relacje damsko-męskie rozczulają charakterystyczną dla McMurtry'ego mieszaniną komizmu i lirycznego smutku, którego głównym nosicielem jest mało przebojowy Sonny. To jego oczami spoglądamy na mieszkańców Thalii: zwłaszcza na miejscową piękność Jacy (dziewczynę Duane'a, poza tym Jacy jako jedyna ma szanse wyrwać się z Thalii na studia dzięki pieniądzom rodziców), prostackiego trenera miejscowej drużyny i jego przygniecioną depresją żonę, wiekowego właściciela baru i kina, Sama Lwa, pamiętającego jeszcze czasy spędów bydła, i szereg epizodycznie przewijających się postaci. A każda z nich, jak to u McMurtry'ego ma swoją indywidualną historię. Związki międzyludzkie, zwłaszcza u młodych i zwłaszcza z płcią przeciwną, cechuje gorączkowa nieporadność, nerwowo zagrywana udawaną pewnością siebie (np. w scenie młodzieżowego sex-party w Wichita), a skrywająca przeważnie zagubienie i poczucie alienacji. Z dorosłymi nie jest lepiej, tyle że okrzepli na swoich zdystansowanych pozycjach, pogodzeni bardziej (jak Sam albo Lois Farrow, matka Jacy) lub mniej (jak Ruth, żona trenera) z upływającym czasem i samotnością. 

Nie po raz pierwszy autor "Czułych słówek" jawi się przy tym jako pisarz mocno feministyczny. Wśród jego bohaterów uosobieniem męskiej wielkości jest odchodzący w przeszłość (fizycznie i symbolicznie) Sam Lew, natomiast średnia generacja dorosłych jawi się jako skarlała i słaba, zagubiona i zgorzkniała. Dla Sonny'ego i Duane'a jest może jeszcze szansa, ale jest ona dość nikła, dlatego tym bardziej liczą się krótkie momenty akceptacji i zrozumienia, jakie trafiają się zbiegiem okoliczności zupełnie znienacka, gdy uda się wyłamać ze schematu, co zdarzyło się Ruth i Sonny'emu, a kilka dekad wcześniej Lois i Samowi. Ale, choć to zasadniczo "męski świat", to emocjonalnie lepiej radzą sobie w nim kobiety. Mężczyźni to jednostki "bez serc, bez ducha", przeżarte cynizmem (bogaty nafciarz Abilene bez skrupułów wykorzystujący nastoletnią córkę znajomych), kompletnie bierne, albo po prostu przygnębiająco ograniczone, jak trener Popper. Natomiast kobiety (przede wszystkim Lois i barmankę Genevieve) cechuje pragmatyzm i inteligencja, dzięki którym udaje im się jako tako przetrwać i mimo przeciwności ułożyć życie (często bezceremonialnie sterując mężczyznami), jakkolwiek jałowe nie byłoby ono w ostatecznym rozrachunku. Nawet kompletnie przytłoczona Ruth Popper zdobędzie się w końcu na bunt i symboliczną emancypację od męża. O ile więc po męskiej stronie to należący w zasadzie do przeszłości Sam Lew jest jedynym nośnikiem pozytywnych wartości, to w średnim pokoleniu właśnie kobiety zachowują w nieprzychylnym świecie resztki przyzwoitości i ludzkich emocji, które pozwalają ocalić wrażliwość Sonny'ego. Jego dorastanie naznaczone jest znaczną dawką melancholii, ale McMurtry jest mistrzem w przełamywaniu nastroju łagodnym humorem i nienachalnie podaną, przenikliwą życiową mądrością. Warto wsłuchać się w to, co mówi Sam Lew, ale warto też zwrócić uwagę na trzeźwe stwierdzenia Lois Farrow.

McMurtry książką tą domknął pierwszy etap swojej twórczości - "Trylogię z Thalii" i kilka następnych powieści osadził w Houston. Ale po 20 latach powróci do Duane'a (bo to on będzie w centrum kolejnych odsłon) i reszty. Ostatecznie seria z Duane'em Moorem obejmie pięć tytułów, przez co stanie się on dla McMurtry'ego kimś na kształt updike'owego Harry'ego "Królika" Angstroma: świadkiem przemian świata na przestrzeni niemal całego dorosłego życia. W Ostatnim seansie filmowym patrzy na Thalię z zadumą, często z przymrużeniem oka (Talia to przecież grecka muza komedii), ale i z bezkompromisową szczerością. I dopiero po skończonej lekturze można zrozumieć, jak za pozornie banalną dedykacją ("mojemu umiłowanemu rodzinnemu miastu") stoi trudna miłość, widoczna od pierwszego do ostatniego zdania tej niedługiej ale pełnej niuansów, słodko-gorzkiej opowieści. Warto do niej wracać, gdyż zupełnie inaczej odbiera się ją będąc w wieku Sonny'ego, a inaczej - w wieku jego ojca.

Ode mnie: 6 / 6


PS. Dla dociekliwych - miasteczko Thalia w Teksasie jak najbardziej istnieje i - podobnie jak Archer City  - też mieści się nieopodal Wichita. Ale to Archer, w którym McMurtry urodził się i wychował, zostało sportretowane w powieści. Tam też nakręcono w 1971 r. adaptację w reż. Petera Bogdanovicha (co ciekawe, filmowe miasteczko nazywa się jeszcze inaczej). Więcej o powieściach McMurtry'ego przeniesionych na ekran można przeczytać w artykule Tomasza Jopkiewicza Nie ma raju w Montanie.

PPS. Przedmiotem recenzji jest wydanie sprzed 23 lat, ale na rynku jest dostępna trzecia edycja (okładka obok) w nowym tłumaczeniu Pawła Lipszyca. Nie miałem jej w rękach, nie czytałem, więc się nie wypowiem. Za reedycją stoi Wydawnictwo Vesper i nie ukrywam, iż mam nadzieję, że z McMurtrym pójdą za ciosem - tym razem nie tylko we wznowienia. Trzymam kciuki.


Larry McMurtry, Ostatni seans filmowy (The Last Picture Show); przeł. Andrzej Grabowski. Warszawa: “Da Capo”, 1995.