Szesnaście opowiadań maltańskiego pisarza to zachwycająca i wzruszająca podróż po ludzkich uczuciach. Przede wszystkim po miłości - jej odmianach i odcieniach, pułapkach i niespodziankach, farsach i tragediach.
Ode mnie: 6 / 6
(Tytuł recenzji pochodzi z wiersza Tomasza Jastruna)
Szesnaście opowiadań maltańskiego pisarza w przekładzie (z angielskiego!) jego polskiego przyjaciela (poznali się w Brukseli) to zachwycająca i wzruszająca podróż po ludzkich uczuciach. Przede wszystkim po miłości, bo to o jej odmianach i odcieniach, pułapkach i niespodziankach, farsach i tragediach - pisze najczęściej Mejlak. To historie o związkach i samotnościach, w których - mając pewien bagaż doświadczeń i odrobinę wyobraźni emocjonalnej - można zobaczyć siebie na różnych etapach życia - czasem przeszłych, czasem w "tu i teraz", a czasem w hipotetycznej przyszłości. Maltański pisarz z czułością portretuje ludzi opuszczonych (jak w przejmującej Desce do prasowania), przygląda się związkom wystawionym na próbę przez pozornie banalne zdarzenie (nasuwająca skojarzenia z kinem Polańskiego Wrona), snuje opowieści o uczuciach niespełnionych, pożegnanych, niekiedy z upływem czasu (gorzko-romantyczne Odwiedziny), a niekiedy brutalnie przerwanych (chyba najbardziej wstrząsający tekst Chcę zawołać Samirę).
Mejlak z lubością operuje też humorem (jak w historii biskupa), paradoksem, lubi zaskakiwać - i to zarówno czytelnika jak i swoich bohaterów. A robi to z mocą i niekiedy wręcz brutalnie. Mistrzowsko gra zawieszeniem, niedopowiedzeniem, suspensem. Pisze przy tym niebywale zmysłowo, w prozie pełnej emocji nastawionych na wyrażenie uczuć poprzez kontakt, czułość - albo właśnie zderzonych z brakiem i głodem tego wyrażenia. Maltański prozaik znaczącymi rekwizytami - jak zakurzony kolczyk z prologu, widoczna na okładce deska do prasowania, kolekcja spalonych zapałek czy kolekcja butelek likieru 45 - potrafi przekazać więcej niż gdyby zagłębiał się w analizę werbalną. Za każdym jednak razem odsłania niepowtarzalne meandry zagmatwanych ludzkich uczuć, skrywane tajemnice, świadomie bądź z przymusu poniesione wyrzeczenia, noszone w sercach tęsknoty i starannie maskowane żale. Pokazuje moment, w którym pieczołowicie budowane fasady pękają, piętrzone marzenia sypią się jak domek z kart, latami tworzone stabilizacje okazują się złudzeniem. Ale nie ocenia, nie wydaje sądów - jedynie portretuje ludzi przeważnie bezradnych wobec targających nimi namiętności, tak starych jak młodych. Bezbłędnie dawkuje też ironię, unikając przy tym łatwego sarkazmu.
Bezpardonowość tej prozy przy jej jednoczesnej czułości, jej dramaturgiczna lekkość i zarazem emocjonalny ciężar, zamknięty w niepozornych 191 stronach, jej niebywała wnikliwość - czynią z małej czerwonej książeczki z nieznanym nazwiskiem na okładce jedną z najważniejszych książek na jakie zdarzyło mi się trafić w życiu. Tym razem było tak, że trafiłem na nią na Literackich Skarbach Świata Całego w samym środku życiowego zakrętu. I był to dobry moment na znajomość z Mejlakiem, który z tego zakrętu pozwolił wyjść cało.
Ode mnie: 6 / 6
(Tytuł recenzji pochodzi z wiersza Tomasza Jastruna)
Pierre J. Mejlak, Co pozwala powiedzieć noc (Dak li I-Lejl Ihallik Tghid); Tłum. z przekł. ang. Krzysztof Szczurek. Wrocław: Książkowe Klimaty, 2018.