Ulice Laredo już w sprzedaży, tymczasem na blogu kilka refleksji zza kulis posłowia.
Fragment mapy Teksasu i Meksyku z 1859 r. Ostatecznie wykorzystałem inną mapę, późniejszą. |
Pamiętam, że pierwsze napisane akapity poświęciłem piosence, będącej źródłem tytułu powieści. Ufam, że udało mi się napisać o niej nieco szerzej, niż cztery lata temu, kiedy też o niej wspominałem. Następnie 25 marca bieżącego roku zmarł Larry McMurtry - i ten smutny fakt położył się cieniem na moim odbiorze dzieła i tak silnie elegijnego. Nieformalnie posłowie do Ulic Laredo, począwszy od samego tytułu, dedykowane jest pamięci autora Na południe od Brazos, jakkolwiek po namyśle odstąpiłem od oficjalnej dedykacji in memoriam, nie chcąc być posądzonym o ostentację.
Ulice Laredo zaskoczyły mnie pod kilkoma względami, na które warto moim zdaniem zwrócić uwagę. Mianowicie jest to powieść bardzo mocno feministyczna, nawet jak na standardy McMurtry'ego. O ile western jako gatunek jest w znacznej mierze skupiony na mężczyznach, to w powieściach autora Ostatniego seansu filmowego męski świat jest przedmiotem gorzkiego rozliczenia (by nie powiedzieć - kompletnej katastrofy). Pierwiastek kobiecy zaś zapewnia zaś stabilność, a co za tym idzie - cywilizacyjną ciągłość. Ba, nawet "męskie sprawy" wymagają kobiecej interwencji. Podstaw takiego podejścia można dopatrzeć się w biografii autora, o czym też wspominam w posłowiu, ale nie da się ukryć, że domknięcie tetralogii o Woodrowie F. Callu wpisuje się dość logicznie w całość dorobku McMurtry'ego, który przynosi długi szereg mocnych postaci kobiecych.
Czytając tę powieść warto też zwrócić uwagę na kontekst dziejów relacji amerykańsko-meksykańskich. Autor z Teksasu w sposób symboliczny i zarazem zaskakująco dobitny rozlicza tu krzywdy, jakich lud z południowego brzegu Rio Grande przez kilka stuleci doświadczał od ekspansywnego, przepełnionego pychą sąsiada. Na szczęście metaforyka nie przytłacza narracji łopatologicznym przesłaniem. McMurtry to przede wszystkim urodzony gawędziarz, a drugie dno w jego dziełach nie zakłócało nigdy cudownego storytellingu. Tak jest i tym razem - i w gruncie rzeczy zależy od czytelnika, czy podejmie próbę odkrycia tych ukrytych przesłań, czy poprzestanie na warstwie fabularnej. Ona sama jest także dziełem spełnionym. Choć nie da się ukryć, że autor zafundował kilka niespodzianek zarówno miłośnikom Na południe od Brazos, jak i znawcom historii Dzikiego Zachodu...
Słynny sędzia pokoju Roy Bean (ok. 1825-1903) z Langtry w Teksasie. Jego powieściowe losy potoczyły się zgoła inaczej niż historyczne. To zdjęcie też nie znalazło się w książce - jest zbyt późne. |
W nowym tekście rozliczam się także z dwóch spraw dotyczących Na południe od Brazos. Jedna z nich to uzupełnienie zbioru historii, jakie inspirowały McMurtry'ego do stworzenia epopei o Gusie i Callu o dzieje ranchera Nelsona Story'ego. Na jego historię trafiłem kiedy Brazos było już w druku, a jest ona na tyle istotna, że warto ją przywołać, skorzystałem więc z okazji. Druga sprawa to naprawienie błędu w pochopnej ocenie jednej z historycznych postaci. Dopiero Michał Kłobukowski w korespondencji zwrócił mi uwagę, że nieco mnie poniosło, ale - podobnie jak w poprzedniej kwestii - było już za późno na zmianę. O szczegółach tych spraw - ale też kilku innych - w posłowiu do Ulic Laredo, zatytułowanym Western jak pieśń śmierci.