Raymond Chandler (1888-1959) - największy mistrz kryminału, który, jak chyba nikt przed nim, rozumiał, że ten gatunek ma sens tylko wtedy, kiedy przekracza siebie. Że racją jego istnienia i awansu do literatury poważnej jest cała wartość dodana do intrygi, i że sama intryga jest tylko i wyłącznie pretekstem. Tom ten, będący w większości wyborem fragmentów korespondencji, ukazał się trzy lata po śmierci autora Żegnaj, laleczko, a w Polsce - kolejne 21 lat później, jedyny raz, za to ze wstępem nieodżałowanego i przedwcześnie zmarłego Krzysztofa Mętraka (1948-1993).
Ustępy wyjęte z listów pogrupowane są tematycznie (nie zabrakło nawet rozdziału o kotach) i bodaj tylko część o wydawcach nie jest, na tle pozostałych, specjalnie fascynująca. Bezcenne są za to dywagacje o autorach i powieściach kryminalnych współczesnych autorowi Głębokiego snu i starszych, refleksje o własnej twórczości, o konstrukcji i filozofii kryminału tak jak on go specyficznie rozumiał, o roli języka potocznego, trywialności zbrodni i figurze detektywa. Miodem na moje serce jest druzgocąca krytyka twórczości Agathy Christie - Chandler uznawał ją za jałową zabawę w łamigówki oderwane od życia, przy czym zauważa, że wystarczy przeczytać jedną jej powieść, by znać je wszystkie (mnie dojście do tego wniosku zajęło aż dwie powieści). Za to w samych superlatywach wypowiada się o Dashiellu Hammetcie, przyznając mu kilkukrotnie pierwszeństwo w skierowaniu gatunku na tory "noir". Soczyście jedzie po krytykach literackich i przemyśle filmowym, a aktualność uwag scenarzysty Podwójnego ubezpieczenia o Hollywood sprawia dość niesamowite wrażenie. Fascynujący jest też rozdział, w którym Chandler analizuje autentyczne nierozwiązane sprawy kryminalne. Wyłania się z tego zbioru człowiek o niełatwej i niewolnej od goryczy (zwłaszcza po śmierci ukochanej żony) osobowości, ale o niezwykle przenikliwym umyśle, talencie do kapitalnych, barwnych porównań i ostrym jak brzytwa sarkastycznym dowcipie, ale też zdolny do kierowania jego ostrza we własnym kierunku, bo sporo tu autoironii. Pisze "szorstko, ale dowcipnie, z poczuciem groteski, gardząc blagą i małostkowością" (to akurat opis Philipa Marlowe'a, ale pasuje jak ulał do jego twórcy). Wewnątrz wspomnianych rozdziałów korespondencja szeregowana jest chronologicznie, co pozwala przy pewnej znajomości jego życiorysu odpowiednio umiejscowić refleksje i obserwacje w etapach życia i twórczości pisarza (ułatwiają to też kalendarium i przypisy, jakkolwiek tych ostatnich jest stanowczo zbyt mało).
Poza korespondencją dostajemy jeszcze trzy teksty: ironiczne i nieco autotematyczne opowiadanie (słabe, ale Chandler nie planował jego publikacji, po prostu badał inny niż dotychczas grunt), równie średnie fragmenty nieukończonej powieści Tajemnice Poodle Springs (30 lat po śmierci Chandlera dokończonej przez kogo innego), oraz cudowną wisienkę na torcie - fundamentalny dla gatunku esej Skromna sztuka pisania powieści kryminalnych. Przynajmniej dla tego jednego tekstu, doskonale przemyślanego i napisanego, warto poszukać Mówi Chandler. Znajdziecie tutaj to samo cierpkie poczucie humoru i widzenie świata co w beletrystyce autora Długiego pożegnania, a jednocześnie będziecie mogli zajrzeć przez ramię (czy wręcz do głowy) jednemu z najwybitniejszych pisarzy ubiegłego wieku, któremu współczesna kultura zawdzięcza prawdopodobnie więcej niż komukolwiek innemu (nie tylko popkultura: zdaniem Andrzeja Stasiuka "zanim Camus do spółki z Sartre’em wymyślili na siedząco egzystencjalizm, Marlowe od dawna już go praktykował"). Zbiór stanowi też świetny duet z pięknie napisaną, drobiazgową biografią Chandlera pióra Toma Hineya (wyd. pol. 2000 r.), a jego twórczość warto poznać, czy się lubi kryminał czy nie.
Ode mnie: 5,5 / 6
Raymond Chandler, Mówi Chandler (Raymond Chandler Speaking); red. Dorothy Gardiner, Kathrine Sorley Walker; przekł. Ewa Budrewicz; wstęp Krzysztof Mętrak. Warszawa : Czytelnik, 1983.