Przejdź do głównej zawartości

…i że cię nie opuszczę… (Michael Crummey, "Sweetland")

Bogactwo rodzajowych obserwacji zbliża Sweetlanda do poprzedniej powieści Crummeya, jednak ta jest znacznie bardziej kameralna i bardziej introwertyczna, a jej fundamentem pozostaje przejmujące studium samotności i elegia dla minionego stylu życia i świata, którego epicką panoramę stanowił Dostatek.




Tak się składa, że powieści Michaela Crummeya czytam zimą - ta pora, zwłaszcza w obecnych, błotnisto-późnojesiennych odsłonach, najbardziej rezonuje z surowym klimatem jego ukochanej wyspy. Niestrudzony piewca Nowej Fundlandii, po znacznym sukcesie Dostatku (2009; 5 czy 6 literackich nagród) tym razem (tj. w 2014) napisał rzecz współczesną, ale i tak głęboko zanurzoną w przeszłości. Na mojej półce 10 lat nabierała "mocy urzędowej", ale u mnie często książki muszą się dobrze uleżeć.

Tłem powieści jest rządowy (tj. kanadyjski) program przesiedleń małych społeczności wyspiarskich Nowej Fundlandii i Labradoru do ośrodków miejskich, jaki prowadzono od początku XXI wieku i właściwie jest kontynuowany. To najnowsza z kilku odsłon tej akcji - poprzednie miały miejsce w latach 1954-1975. Relokacje motywowane są koniecznością ratowania populacji dorsza, którego połów stanowił od przeszło dwóch stuleci główne źródło utrzymania rybackich wiosek - jego populacja spadła w latach 90. ubiegłego stulecia do poziomu 1% historycznego poziomu zasobów. Do tego dochodzi bieda - z tego powodu spontaniczne przemieszczenia całych osad odbywały się już w latach 40. W programie rządowym warunkiem było referedum - początkowo (do 1965 r.) wymagano stuprocentowego akcesu mieszkańców społeczności do programu (tak, by przesiedlić wszystkich bez wyjątku). Wymagany procent spadał z latami - i wbrew powieści w XXI wieku nie wymagano już jednomyślności w głosowaniu za relokacją. Ale Crummey stosuje to licentia poetica. Istotne natomiast jest, że przesiedleńcy byli hojnie dofinansowywani przez państwo.

A społeczność małej wyspy Sweetland tak właśnie głosuje: 100% za, a właściwie prawie, bo 1 głos jest przeciw. Ów "człowiek z uporu" to Moses Sweetland, a że nazwisko - tożsame z nazwą wyspy - zobowiązuje, stary rybak odmawia opuszczenia swojej imienniczki, na której od pokoleń żyli i umierali jego przodkowie i bliscy. Koniec końców pozostaje on na tym spłachetku ziemi zupełnie sam, w dodatku po kryjomu przed innymi (bo to nielegalne), na cmentarzysku opuszczonej mikrocywilizacji, wśród ruin której błąkają się duchy przeszłości i powidoki mniej lub bardziej odległych wydarzeń. Moses nie ma prądu (został odłączony), dysponuje jedynie skromnymi zapasami i pozostałościami po sąsiadach, jak łódka, na której zaczyna łowić dorsze, albo jak pies - jedyny żywy towarzysz Sweetlanda. W jesienno-zimowej aurze nieprzytulnego nowofundlandzkiego klimatu - oddanej przez Crummeya z niezrównanym mistrzostwem - mierzy się z samotnością, głodem, zimą i postępującą niemocą, wynikającą tyleż z niedożywienia co z podeszłego wieku. A pogoda funduje mu prawdziwy survival bez asekuracji. Zmagania Sweetlanda mają w sobie coś z heroizmu hemingwayowskiego Santiaga, a jego uparte pozostawanie na wyspie mimo wszelkich brutalnych nieraz przeciwności nasuwa myśl, że jest to po prostu opowieść o miłości - do ziemi. 

Z czasem Mosesa nawiedzają też duchy zmarłych sąsiadów, a pamięć płata figle, zaś powieść - oszczędniej niż Dostatek - wkracza w rejony realizmu magicznego w tym jedynym jakie akceptuję, wyważonym wydaniu. Z kolei dawkowane z dużym umiarem retrospekcje stopniowo oświetlają rozstawione w powieści znaki zapytania w postaci imion, rekwizytów, blizn, zagadek pochodzenia i niejasnych korzeni zawiłych relacji międzyludzkich. Bogactwo rodzajowych obserwacji zbliża Sweetlanda do poprzedniej powieści Crummeya, jednak ta jest znacznie bardziej kameralna i bardziej introwertyczna. Jej fundamentem pozostaje przejmujące studium samotności i elegia dla minionego stylu życia i świata, którego epicką panoramę stanowił Dostatek. To zniewalająco piękne dzieło, spod którego chłodnego, melancholijnego uroku trudno się uwolnić, zwłaszcza zimą. Niezwykłej urody jest też przekład Michała Alenowicza, surowy i kunsztowny, wybitnie sprawujący się w tej pozornie archetypicznie prostej, ale pełnej niuansów opowieści. Ścisła czołówka w dorobku jednego z moich najulubieńszych pisarzy.

Ode mnie: 6 / 6

Co ciekawe, Sweetland doczekał się w 2023 roku bardzo udanej (podobno) ekranizacji, ale o obejrzeniu kanadyjskiego filmu w Polsce możemy tylko pomarzyć. Za to w bonusie - kilka fotografii autorstwa April MacDonald, wykonanych w opuszczonych nowofundlandzkich wioskach (źródło: strona zarchiwizowana):








Michael Crummey, Sweetland; tłum. Michał Alenowicz. Wydawnictwo Wiatr od Morza, Gdańsk 2015.