(repr. www.znak.com.pl) |
I bardzo słusznie, bo „odkurzenie” tej powieści bardzo było jej potrzebne. Kłobukowski przywrócił przede wszystkim "Jimowi" charakter ustnej narracji, gawędy, wysnutej wieczorem gdzieś na werandzie w tropikalnej scenerii, może w Singapurze, a może gdzieś indziej. Kłobukowski, obdarzony fantastycznym słuchem językowym, potrafił idealnie uchwycić rytm mowy potocznej, a także charakteryzować bohaterów i narratorów poprzez sposób mówienia. Dotyczy to przede wszystkim kapitana Charlesa Marlowe'a (za którego pośrednictwem poznajemy większą część historii) i samego Jima, ale też legionu barwnie nakreślonych postaci na drugim planie i w epizodach. Przy tym podejściu słynna conradowska maniera tworzenia rozbudowanych zdań okazuje się znakomicie oddawać niespieszność opowieści. Marlow-gawędziarz często mówi z namysłem, dopiero „po drodze” formułując niektóre opinie, bądź przypominając sobie na bieżąco wydarzenia, o których opowiada.
Joseph Conrad (fot. G. C. Beresford, Wikimedia Commons) |
Port w Kalkucie, ok. 1903 (fot. www.oldindianphotos.in) |
Conrad okazuje się przy tym mistrzem oddziaływania na zmysły: jego opisy tętnią życiem, ruchem, barwami, dźwiękami, zapachami. Potrafi tworzyć wbijające się w pamięć dramatyczne obrazy-symbole, sugestywne jak kadry filmowe. Cała ta skrząca się barwami literacka konstrukcja jest szalenie nowoczesna – Conrad wyprzedził pod tym względem swoją epokę; takie częste zmiany punktu widzenia i celowe zaburzenie chronologii rozpowszechniły się dopiero w XX wieku. Sprawdzają się one do dziś (i to zarówno w literaturze jak i w filmie), ale to Conrad był pionierem takiego sposobu opowiadania.
Najważniejsza jednak jest treść – ale czy "Lord Jim", traktujący o tak staroświeckim pojęciu jak honor, jest dzisiaj książką interesującą? Chyba jednak tak, dlatego że w istocie dramatyczna historia winy i odkupienia Jima, to historia zderzenia budowanego przez lata obrazu samego siebie, z rzeczywistym zachowaniem w sytuacji realnej, a nie wyobrażonej próby - kiedy obraz ten rozsypuje się w gruzy. To też opowieść o dochodzeniu do samoświadomości, o pozbywaniu się złudzeń na własny temat na rzecz osobistej szczerości. Oczywiście – także o honorze, także o drugiej szansie. Jest to problematyka, z którą zmierzyć się powinien chyba każdy wchodzący w dorosłość myślący człowiek, i "Lord Jim" taką właśnie konfrontację umożliwia. Mobilizuje do postawienia sobie kilku istotnych pytań o własną postawę moralną, poczucie obowiązku i odwagę cywilną. A niezrównany gawędziarski klimat opowieści, fantastycznie oddany w nowym przekładzie, bogactwo egzotycznego tła i epicki rozmach – powodują, że to wszystko, co Conrad ma nam do przekazania w warstwie etycznej i psychologicznej, brzmi zaskakująco mocno i świeżo. Warto więc sięgnąć po "Lorda Jima" dla własnej satysfakcji - i przekonać się, że obiegowa opinia o tej powieści jest funta kłaków niewarta.
PS. Należy uprzedzić, że omawiana tu edycja "Znaku" posiada dwie wady: po pierwsze brak przypisów (przekład Zagórskiej, sam w sobie też ich pozbawiony, obecnie wydawany jest zawsze z przypisami Zdzisława Najdera, rozszerzającymi wiadomości geograficzno-historyczne i przybliżającymi egzotyczne realia); po drugie – brak w niej krótkiego ale istotnego wstępu autora.
6/6
Na ucho: "Farewell to the King" nieodżałowanego Basila Poledourisa:
[Powyższy tekst został nagrodzony w portalu BiblioNETka.pl w lipcu 2009 r.]
6/6
Na ucho: "Farewell to the King" nieodżałowanego Basila Poledourisa:
[Powyższy tekst został nagrodzony w portalu BiblioNETka.pl w lipcu 2009 r.]
Joseph Conrad, Lord Jim, Warszawa : Porozumienie Wydawców [Znak] 2002.