Południowo-zachodnie krańce USA, schyłek XIX wieku. Mieszkającą z mężem i
dziećmi Maggie nawiedza niewidziany od kilkudziesięciu lat ojciec,
który porzucił niegdyś rodzinę na rzecz życia wśród Indian. Niebawem mąż
i syn kobiety zostają zamordowani, a jej córka porwana przez bandę złożoną z niedobitków plemienia
Apaczów. Wraz z drugą córką i znienawidzonym ojcem Maggie wyrusza
śladem porywaczy. I jak to w klasyce gatunku bywa - droga zmusza
bohaterów do przewartościowań imponderabiliów, rewizji wzajemnych
narosłych przez lata pretensji, wreszcie do konsolidacji wysiłków, choć
oboje dorosłych inaczej wyobraża sobie sposób na uratowanie porwanej
dziewczyny.
"Zaginione" to w istocie dramat psychologiczny rozpisany na
trzy postaci (małoletnia córka Maggie jest tu równorzędnym partnerem
dorosłych), bogato podlany sosem metafizycznym. Oto bowiem Maggie jest
wierzącą chrześcijanką, a jej ojciec (skądinąd schorowany i stojący nad
grobem) hołduje wierzeniom indiańskim. A warstwa religijna w przypadku
tego pościgu okaże się równie istotna jak umiejętność czytania tropów.
Interesująca powieść, oryginalnie wykorzystująca gatunkowe motywy,
ciekawie pomyślana w układzie psychologicznym, sugestywnie ogrywająca surowość krajobrazu, która niestety kuleje na
poziomie literackim. Autor wyraźnie nie radzi sobie z opisem targających
jego bohaterami uczuć, przez co często wpada w patos i nieznośną
deklaratywność. Cóż, nie każdy jest Larrym McMurtrym - mistrzem
psychologicznego westernu, w dodatku umiejącym patrzeć na świat
kobiecymi oczami. Zostaje smak nieco zmarnowanej szansy, bo fabuła, bohaterowie i ogólny klimat działają bez zarzutu. Podejrzewam, że z tego materiału mógł wyjść całkiem niezły, klimatyczny film (nie wiedziałem, ale już trafnie dobrana obsada daje taką nadzieję).
Ode mnie: 4,0 / 6