Przejdź do głównej zawartości

Zamojskie Zygi początki (Marcin Wroński, "Kwestja krwi")

Zamojskie początki kariery Zygi Maciejewskiego były wspominane - jak mi się zdaje - już od pierwszego tomu jego przygód. Wymieniany był na przykład komisarz Leon Przygoda, sportretowany w pamiętnym epizodzie w "Vabanku" ("Pedant, szczególarz" - mówią o nim z uznaniem Kwinto i Duńczyk). Było więc kwestią czasu, kiedy autor, budujący swój cykl nie na zasadzie prostych kontynuacji, a raczej chronologicznych puzzli, opowie nam o młodości swojego bohatera. Tym razem osnową fabuły jest ziemiański romans, ofiarą - właściwie początkowo tylko zakrwawiona damska rękawiczka. Trupa więc nie ma, a że w tym samym czasie ktoś włamał się do kasy ogniotrwałej rejenta Lesmana, rękawiczka bez właścicielki schodzi w policyjnych priorytetach na dalszy plan. A przynajmniej powinna zdaniem zwierzchników 26-letniego aspiranta Maciejewskiego, stawiającego pierwsze kroki w zawodzie. Ale nie zdaniem samego Zygi, zwłaszcza, że to właśnie rejent Lesman dostarczył na komisariat rzeczoną rękawiczkę… PRZYPADEK? NIE SĄDZĘ! ;-)

Afera kryminalno-obyczajowa, którą wbrew przełożonemu stara się rozwikłać początkujący aspirant, jest po wrońskiemu niespieszna, za to zaopatrzona w parę naprawdę zaskakujących twistów. To taka prowincjonalna odmiana nurtu "police procedural" - przesłuchania świadków, przyciskanie niechętnych informatorów, długie wystawanie na deszczu w oczekiwaniu na podejrzanych, żmudne łączenie poszlak, kłopoty z przełożonymi. Autor "Kina Venus" czuje się w tym jak ryba w wodzie, podobnie jak w odmalowaniu błotnistego kolorytu przedwojennego Zamościa wcale nie gorzej niż dotychczas Lublina. Dodatkową frajdą jest obcowanie z Maciejewskim jako młodym, niezbyt doświadczonym śledczym. Zyga, lat 26, ma głowę nabitą podręcznikami ze szkoły policyjnej, w dodatku szarpie się jak pies na łańcuchu, by się "wykazać" i zasłużyć na upragnione przeniesienie do wojewódzkiego Lublina. Brak mu subtelności psychologicznej w przyciskaniu świadków i podejrzanych, choć stara się jak może stosować do wyniesionych ze szkoły zasad. Policyjny nos, jeszcze niewyrobiony w praktyce, często go zawodzi - nic więc dziwnego, że w końcu w ten nos boleśnie oberwie. Na szczęście nieporadność Zygi nie jest ogrywana jako rys komiczny, a poczucie humoru nie wykracza poza niepowtarzalną wrońską mieszankę wisielczego żartu i zgryźliwej ironii, doprawioną specyficznym, jakby niedzisiejszym stylem narracji. Na poły gawędziarskim, na poły chandlerowskim, na poły przywołującym charakterystyczną emfazę przedwojennej prasy. Pisarz z Lublina wypracował sobie tylko właściwą frazę, która wyróżnia go spośród innych autorów kryminałów retro. Ten oryginalny styl, dopracowywany z tomu na tom, to jeden z jego największych atutów.

Na koniec nie mogę też nie wspomnieć o postaciach drugiego planu. Bolesław Lesman, w późniejszych latach znany jako Leśmian, to nie wyróżniający się rejent - no, może wyróżnia go pisywanie wierszy, które niektórzy odbierają jako pornograficzne. A jednak - mimo mocnej kreski w prezentacji tej postaci - jest w nim rys wrażliwości, który pozwala rozpoznać w niepozornym notariuszu wybitnego poetę. Ale najbardzie zapadającą w pamięć postacią jest łebski sym właścicieli mieszkania, które wynajmuje Zyga - Chaimek Kac, nad wyraz rezolutny chłopak, trochę dziecko ulicy, wszystkiego ciekawe i może dlatego także garnące się do książek, co Zyga skrzętnie wykorzystuje. A są jeszcze sutenerzy i "restauratorzy" [SPRAWDŹ] bracia Ruwin, podteksty polityczno-narodowościowe, żądne przygód ziemiańskie panny i głodne uczuć doświadczone mężatki… Aż powoli ogarnia żal, że do końca cyklu pozostało tylko - według samego autora - dwie powieści i zbiór opowiadań...

Ode mnie: 5,0 / 6


PS. Na stronie GW Foksal można zapoznać się z okładką i opisem kolejnej, VIII części cyklu.