Zanim Nic Pizzolatto (rocznik 1975) stał się znany dzięki sukcesowi serialu Detektyw (2014-2015), którego był scenarzystą i producentem, napisał kilka opowiadań, osadzonych w dobrze mu znanych realiach Luizjany i Teksasu. W odróżnieniu od serialu nie są to historie kryminalne, za to pełnymi garściami czerpią z tradycji noir: opisem egzystencji bohaterów uwięzionych w życiu jak w pułapce, ale przede wszystkim fatalizmem, wyzierającym niemal z każdego zdania tych jedenastu opowieści. Niemal wszystkie postaci cechuje tu poczucie straty lub obsesyjny lęk przed nią. Próby przywrócenia jakiegoś ładu, desperackie poszukiwanie kontaktu z uciekającymi dziećmi i partnerami, czy też usiłowania nawiązania nowych relacji, z góry wydają się być skazane na niepowodzenie. Stąd tytułowe "Morze Żółte" to symbol nieosiągalnego spokoju ducha.
Zbiór opowiadań Pizzolatty, jak wiele innych, grzeszy nierównym poziomem. I nawet nie wynika on z faktu, że niektóre (Nepal, opowiadanie tytułowe, Dwa brzegi) to rozbudowane historie, podczas gdy inne to proszące się o rozwinięcie zaczątki fabuł. Nie chodzi też o język, choć od takiego MacLeoda dzieli Pizzolattę przepaść. Przez stosowanie podobnych chwytów fabularnych zbiór staje się w pewnym momencie dość przewidywalny, a jego fatalizm ociera się o infantylność. Zdaję sobie sprawę z subiektywności tych wrażeń i być może jestem niesprawiedliwy wobec bohaterów miotających się w dość beznadziejnych warunkach materialnych i emocjonalnych, ale pod koniec lektury przypomniała mi się scena z Rejsu: "Jestem sam, nie mam dziewczyny, jest mi niedobrze". Może powinienem był czytać te opowiadania w większych odstępach czasowych?…Póki co księguję jako lekkie rozczarowanie, ale z adnotacją "do ponownej lektury".
Ode mnie: 4,5
Nic Pizzolatto, W drodze nad Morze Żółte (Between Here and the Yellow Sea) ; przeł. Marcin Wróbel. Warszawa : Marginesy, 2016.