Przejdź do głównej zawartości

Było ich trzech (Cormac McCarthy, "Strażnik sadu")

Za namową czytelnika - krótka (stusłowna) notka o debiucie Cormaca McCarthy'ego. W oczekiwaniu na nowy dyptyk postanowiłem odświeżyć sobie, po dekadzie przerwy, cały jego dorobek. 

[EDIT 2023-06-14] W związku z wczorajszą smutną wiadomością taka retrospektywa wydaje się tym bardziej sensownym pomysłem :-( 




Wychowany w Tennessee 32-letni McCarthy w debiutanckiej powieści z 1965 r. odmalował przeszłość swojej najbliższej okolicy. Na (nieco zbyt) pretekstowej fabule kreśli relację trzech mężczyzn z trzech pokoleń, relację skropioną krwią trupa, o którego szczątkach każdy z nich wiedzę ma, no cóż, szczątkową. Dzieje się tu mało, mogłoby więcej, ale kolejne akty następują z bezlitosnym niczym walec fatalizmem i ponurą nieuchronnością przemijania na wpół dzikiego, ale wolnego, starego porządku. Z naturalistycznego konkretu wyrasta symbolika korespondująca z Faulknerem i Thoreau, natomiast najbardziej w pamięć zapadają obłędnej literackiej urody opisy przyrody okolic rodzinnego dla pisarza Knoxville: deszczowego, błotnistego lasu i z rzadka zamieszkanych wzgórz. I tragiczna odyseja opuszczonej kotki. Cormac od początku umiał w takie przejmujące obrazy.

Ode mnie: 4,5 / 6


Cormac McCarthy, Strażnik sadu (The Orchard Keeper); Tłum. Michał Kłobukowski. Kraków: Wydawnictwo Literackie, 2010.