Wychowany w Tennessee 32-letni McCarthy w debiutanckiej powieści z 1965 r. odmalował przeszłość swojej najbliższej okolicy. Na (nieco zbyt) pretekstowej fabule kreśli relację trzech mężczyzn z trzech pokoleń, relację skropioną krwią trupa, o którego szczątkach każdy z nich wiedzę ma, no cóż, szczątkową. Dzieje się tu mało, mogłoby więcej, ale kolejne akty następują z bezlitosnym niczym walec fatalizmem i ponurą nieuchronnością przemijania na wpół dzikiego, ale wolnego, starego porządku. Z naturalistycznego konkretu wyrasta symbolika korespondująca z Faulknerem i Thoreau, natomiast najbardziej w pamięć zapadają obłędnej literackiej urody opisy przyrody okolic rodzinnego dla pisarza Knoxville: deszczowego, błotnistego lasu i z rzadka zamieszkanych wzgórz. I tragiczna odyseja opuszczonej kotki. Cormac od początku umiał w takie przejmujące obrazy.
Ode mnie: 4,5 / 6
Cormac McCarthy, Strażnik sadu (The Orchard Keeper); Tłum. Michał Kłobukowski. Kraków: Wydawnictwo Literackie, 2010.