Dość krótka ale treściwa rzecz autora Mostu na rzece Kwai na przykładzie ekosystemu planety Betelgeusy stawia pytanie o relacje człowieka z naturą (tu uosabianą przez rozumniejsze od ludzi małpy), którą na Ziemi, w swiecie realnym, ludzkość radośnie "czyni sobie poddaną". Na powieściowej planecie to ludzie są przedmiotem, nie podmiotem badań i eksperymentów medycznych, są też zwierzęciem łownym. Boulle pewien sposób wyprzedzając swoją epokę, odwracając położenie zwierząt i ludzi, rezonuje dobrze ze współczesną empatyczną myślą ekologiczną. Rodzi się też pytanie, na ile częścią tożsamości człowieka jest stworzona przezeń cywilizacja? To zagadnienie z kolei zbliża Planetę... do Osady Bułyczowa. Charakterystyczne, że w dużej mierze siłą napędową ludzkiego bohatera jest po prostu pycha i poczucie wyższości (co doskonale widać w relacji z samicą jego gatunku, Novą), przy czym absolutnie nie jest on porte parole autora. Po 60 latach książka nieco się zestarzała, a pomysły naukowo-technologiczne trącą małpką, pardon, myszką, ale broni się niebywale nośnym konceptem (na którym oparto już kilkanaście (!) filmów), kilkoma dość przerażającymi scenami, oraz charakterystycznym dla Boulle'a operowaniem paradoksami - na czele z szyderczo przewrotnym finałem.
Ode mnie: 4,5 / 6
Pierre Boulle, Planeta małp (Planète des singes); tłum. Krystyna Pruska, Krzysztof Pruski. Warszawa: Wydawnictwo "Iskry", 1980.